Na pielgrzymce poznali ks. Tadeusza. Kapłan rozkochał w sobie wierną, potem zażądał jej majątku
Pierwsze spotkanie Janusza i Jolanty z ks. Tadeuszem miało miejsce w trakcie pielgrzymki przed kilkoma laty. Mężczyzna nie spodziewał się jednak tego, że jego żona nadal będzie utrzymywać kontakt z kapłanem. Totalne załamanie przyszło w 2019 roku, kiedy Jolanta zdecydowała się na rozdzielność majątkową, by w 2020 rozstać się ze swoją drugą połówką na stałe. Wszystkiemu winnego, jak się okazało, miał być winny właśnie ks. Tadeusz.
Jak podaje "GW", kapłan miał manipulować emocjami Jolanty. Siostra kobiety dowiedziała się, w trakcie jej miłosnych uniesień, że ta podejmowała nawet finansowe decyzje, które nie były korzystne dla całej jej rodziny.
W okolicach 2021 roku, już po rozwodzie, okazało się, że zmanipulowana przez kapłana kobieta ma glejaka IV stopnia. Choroba spowodowała, że jej były mąż, pomimo rozwodu, chciał być przy niej. To nie powstrzymało jej od kolejnych spotkań z duchownym.
W trakcie leczenia na jaw wychodziły kolejne, przerażające szczegóły tej tajemniczej relacji. Jolanta wpadła w gigantyczne problemy finansowe, a spłata długów spadła na jej najstarszego syna. Kobieta miała również kupić niezwykle drogie auto - warte 200 tys. złotych - i wzięła jej w leasing. Co ciekawe, nikt z rodziny nigdy nie widział pojazdu, bo jeździł nim... duchowny.
Spłacał jej dług. Ksiądz co miesiąc przelewał jej pieniądze w wysokości 2500 złotych
Rodzina śmiertelnie chorej kobiety postanowiła działać. Jej członkowie udali się do kurii zamojsko-lubaczowskiej, gdzie donieśli na ks. Tadeusza. Ten, został uznany za winnego i biskup nałożył na niego naganę. Jeżeli chodzi o samochód, duchowny nie chciał go zwrócić, ale ostatecznie oddał go spółce, do której należał.
To był dopiero początek batalii, bowiem ks. Tadeusz postanowił wzbogacić się na rodzinie. Ta, otrzymała od niego pozew, w którym duchowny zażądał m.in. 165 tysięcy złotych za "bezpodstawne wzbogacenie się" - czytamy na portalu "Gazety Wyborczej".
Rodzina twierdziła, że auto, którym jeździł kapłan, nie jest ich własnością, a spółki. Nie rozumieli również tego, dlaczego duchowny pozwał właśnie ich. Kobieta nie zostawiła żadnego majątku.
Ostatecznie, jak podaje "GW", ks. Tadeusz zrezygnował z dalszej batalii sądowej. W SMS-ie opublikowanym przez portal powołał się na przełożonych: „po gruntownym rozważeniu całej sprawy oraz działając w duchu posłuszeństwa swojemu Biskupowi Diecezjalnemu, zdecydowałem się wycofać założoną sprawę przeciwko rodzinie” - czytamy.