Graniczny Bug płynie zawsze tak samo, jakby nie patrząc na to, co dzieje się po obu stronach granicy. Ostatnio było tu spokojnie, bo choć z Ukraińcami dzielimy dramatycznie trudną historię, to ostatnie lata pokazywały, że więcej nas łączy, niż dzieli. Widać to w wielu polskich miastach, gdzie Ukraińcy studiują i pracują i witać tu, na pograniczu polsko-ukraińskim na Lubelszczyźnie. Na wschodzie zawsze kwitł handel (a obok niego przemyt). Dziś jest inaczej.
Śledź aktualne informacje o wojnie na Ukrainie i konflikcie z Rosją w naszej relacji na żywo na SE.pl: Wojna na Ukrainie. Niemcy wstrzymują Nord Stream 2 [RELACJA NA ŻYWO]
Granica polsko-ukraińska w Dorohusku, trochę ponad 20 kilometrów od Chełma – we wtorek wyglądała na wymarłą. Próżno szukać przygranicznego gwaru, drobnych „handelków” przy drodze, nawet TIR-ów nie ma. Dziwne to, bo wprzódy było gwarno tu i ludno, polskie „dzień dobry” czy „dziękuję” mieszało się z ukraińskim „dobry den” i „djakuju”. Osobliwe, bo przez Dorohusk biegnie najprostsza i najlepsza droga do Kijowa, Łucka czy Żytomierza.
Wojna na Ukrainie trwa od ośmiu lat, ale konflikt dotyczy wschodu kraju. W centrum i na zachodzie (który graniczy z Polską) paradoksalnie toczy się normalne życie. Na polskim pograniczu nie było widać wojny i to się szybko nie zmieni. Wiele możliwych scenariuszy zakłada agresję ze strony Rosji, ale czy atak obejmie całą Ukrainą czy tylko znów kolejne jej obwody – tego nie wiemy. Wiele osób, po obu stronach granicy, liczy, że wojna pod Polskę „nie dotrze”.
Wojna na Ukrainie. Dorohusk straszy ciszą
W Dorohusku i okolicy jest… spokojnie. I to nawet bardziej niż zwykle. Tu przy granicy zawsze kwitł handel, zatrzymywali się ci, którzy jechali z jednej na drugą stronę granicy, Ukraińcy przyjeżdżali na zakupy na Polską stronę. Dziś jednak jest spokojniej, jakby część pogranicza zamarła w oczekiwaniu na to, co wydarzy się na wschodzie Ukrainy. Granica w Dorohusku praktycznie wymarła. Zazwyczaj jest tu tłoczno i gwarno, ale nie tym razem.
Mniejszy ruch widać też w statystykach. Czas oczekiwania na wyjazd z Polski na Ukrainę? Z kilku przejść granicznych na Lubelszczyźnie i Podkarpaciu we wtorkowe popołudnie tylko w Hrebennem czas oczekiwania dla ciężarówek wynosi ok. godziny, dwóch. Poza tym – jak wynika z danych Krajowej Administracji Skarbowej – kolejek nie ma. W Dorohusku widać to wyraźnie.
„Putin będzie chciał zjeść nas, a za kilka lat was zje na deser”
– Sama nie wiem skąd taka pustka. Nawet TIR-ów nie ma – dziwi się także ekspedientka jedynego chyba sklepu spożywczego czynnego na granicy. – Świąt przecież żadnych nie ma ani po naszej, ani po ich stronie – zastanawia się. Ruch graniczny sparaliżował strach? Może…
Zobacz też: Nastolatek usiłował zabić ciotkę?! „To dobry chłopak...”. Zbrodnia pod Chełmem
W Dorohusku i okolicznych wsiach na zakupach jest jednak trochę Ukraińców. Wprawdzie większość z nich to ludzie, którzy mieszkają niedaleko „kordona”, na pograniczu, a Donbas widzieli jedynie w internecie, w końcu dzieli ich grubo ponad tysiąc kilometrów, ale nie bagatelizują tego, co dzieje się na wschodzie ich kraju.
– Putin to szaleniec. Będzie chciał zjeść nas, a za kilka lat was zje na deser – nie ma wątpliwości pani Waleria (65 l.), która z mężem przyjechała wysłużonym busem na zakupy. Spore, bo zwyczajnie się boi. Wzięła chemię gospodarczą, konserwy, keczup, sporo ryżu i jeszcze więcej makaronu – przyda się. – Jemu marzy się powrót do dawnego czasu – ocenia prezydenta Rosji.
Wojna na Ukrainie trwa od ośmiu lat. Daleko i blisko zarazem
Wołodymyr Wlazły (53 l.) studzi emocje, stara się patrzeć na aktualną sytuację na wschodzie realnie. Ale, jak twierdzi, zgadza się, że wojna na Ukrainie to kwestia dni, może tygodni.
– Będzie chciał wyrąbać sobie korytarz na Krym, po to to wszystko – uważa, analizując poczynania Władimira Putina. Ze smutkiem dodaje, że rejony Charkowa, Mariupola czy Berdiańska mogą czuć się zagrożone. Zachodu Ukrainy nie ruszy, więc o siebie się nie boi. – Może wygląda na szaleńca, ale to strateg. Po co mu bagna i jeziora, skoro tam ma węgiel, rudy metali i przemysł? – pyta retorycznie.
Polacy mieszkający przy granicy raczej zagrożenia nie czują. – I my i nasi sąsiedzi zdążyliśmy się już przyzwyczaić do takiego stanu, w końcu trwa od 2014 roku – mówi pani z lokalnego „ciuszka”. – Ale z tyłu głowy coś takiego jest: u sąsiadów giną ludzie. To nic, że daleko. Dzisiaj nie ma to znaczenia.