
Chełm. Tragiczny wypadek. Dwóch nastolatków nie żyje
Musieli pędzić jak opętani. Leciwa toyota avensis z 2006 r. bez trudu ścięła latarnię i skruszyła masywny mur domu stojącego przy jezdni. Chłopcy jadący w bagażniku wypadli z auta, ich ciała leżały kilkanaście metrów dalej. Tam, gdzie świecą się teraz znicze.
Jednego próbowali reanimować, drugi chyba już od razu wiedzieli, że jest martwy. Krzyki, piski. Wszystko porozrzucane. To musiało być potężne uderzenie.
- opowiadał w rozmowie z "Super Expressem" mieszkający niedaleko mężczyzna. Inny pyta retorycznie: - Szukałem drugiego auta, inaczej skąd tylu chłopaków by się wzięło?
Wypadek w Chełmie. Kierowca był pijany
Najprawdopodobniej wszyscy wracali z centrum Chełma, z kilku różnych imprez. Początkowo toyotę prowadził trzeźwy kierowca. Kiedy zobaczył, że do przepełnionego już auta ładują się kolejni, oddał kierownicę Szymonowi C. , który miał 2,4 promila alkoholu w organizmie. Auto pożyczył od matki.
Chłopcy, którzy zginęli mieli świetną opinię wśród znajomych. Przed nimi była matura. - Filip to spokojny, poukładany chłopak. Mati? Uczył się i dorabiał w sklepie spożywczym. Pewnie dali się wtłoczyć na tył, bo byli najgrzeczniejsi i nie lubili kłótni - opowiedział naszemu reporterowi znajomy ofiar. Szymonowi C. grozi wieloletnie więzienie.