Kiedy w środę rano trafił do sądu z aresztu śledczego, Artur P., sprawca okrutnego mordu na własnym ojcu, którego dopuścił się w lutym 2019 roku, nie sprawiał wrażenia przejętego tym, co się stało. Wprawdzie nie śmiał się na głos, jak to robił tuż po zbrodni w drodze na przesłuchanie do prokuratury, ale bezczelnie patrzył w oczy matce i siostrze i bratu, którym zabrał męża i ojca.
Jeszcze kiedy był w domu, wiele razy uprzykrzał im życie. – Przyznaję się – oświadczył jedynie na początku procesu, który został utajniony. Wcześniej przyznał, że nie czuje skruchy i chce najsurowszej kary. Artur P. mieszkał z rodzicami, młodszą siostrą i jej dzieckiem w małym drewnianym domku na skraju wsi.
Kiedyś pracował w ochronie, potem jeździł ciężarówką, przed tragedią zaś nie pracował, znikał gdzieś na całe dnie – opowiada krewny Artura P. – Narastała w nim agresja. Młodzieniec dawał się we znaki całej rodzinie – policja była tu częstym gościem.
Zobacz też: Koronawirus. Lubelskie: 59 nowych zakażeń. Zgony w Lublinie i Biłgoraju [NOWE DANE]
Feralnego popołudnia jadł zupę przy kuchennym stole. – Zamknij się – ryknął na matkę, kiedy poprosiła go o to, aby wsadził talerz do zmywarki. Pchnął ją przy tym na krzesło. Jerzy P. był tego świadkiem – nauczony doświadczeniem od razu zadzwonił po policję. – Nie będziesz się tu rządził ani popychał matki – rzucił jeszcze w stronę wyrodnego syna. Ten w milczeniu chwycił nóż i rzucił się na ojca. Zadał mu kilkadziesiąt ran. Wezwany na miejsce patrol nie miał szans zapobiec morderstwu. Mężczyźnie grozi dożywocie.