Do zbrodni doszło w czerwcu 1995 roku, a zabójca uciekał ponad 29 lat. Został zatrzymany na lotnisku Okęcie 6 marca 2024 roku. - Długo się nie zobaczymy - miał powiedzieć swej niczego nieświadomej żonie, która mu towarzyszyła. Trafił do aresztu, w piątek 24 stycznia stanął przed Sądem Okręgowym w Lublinie.
Przestępstwo popełnił, bo potrzebował pieniędzy. W 1994 roku poznał kobietę, kiedy ta zaszła w ciążę. Uznali, że się pobiorą. Potrzebne były pieniądze, których S. nie miał. Karany już za oszustwo, rolnik i biznesmen, który splajtował, chciał szybko zdobyć pieniądze. - Wobec absolutnego braku pieniędzy i perspektyw wpadłem na nieszczęsny pomysł z napadem. Pogubiłem się. Pomysł był taki, że obezwładnię kogoś z większą sumą pieniędzy i go okradnę. Wynająłem mieszkanie i dałem ogłoszenia do gazet - mówił Bogdan S. przed sądem.
Polecany artykuł:
Swój plan realizował z zegarmistrzowską precyzją. W maju 1995 roku posługując się skradzionym dowodem osobistym wynajął połówkę bliźniaka przy ul. Kossaka w Lublinie dokąd przyjechał z rodzinnego Białegostoku. Kozi Gród wybrał.. przypadkowo. W lokalnym Dzienniku Lubelskim i ogólnopolskich Anonsach zamieścił ogłoszenie, w którym proponował pomoc w kupnie samochodu w Szwajcarii. Wojciech T. dał się uwieść kwiecistej mowie pełnej pięknych fraz i wyszukanych porównań (Bogdan S., glazurnik z wykształcenia pewnej egzaltacji i niepomiarkowania w językowych ozdobnikach nie pozbył się do dziś) i przyjechał doń z pieniędzmi. Śmiertelne ciosy metalową pałką padły w chwili, kiedy ofiara przeglądała listę aut do kupienia... Wierzył mu całkowicie.
Zwłoki Wojciecha T. znaleziono nazajutrz przy ul. Kossaka. Miał skrępowane ręce i nogi, w ustach krawat, którym go zakneblowano. - Przeprowadzone badanie podczas sekcji zwłok wskazało jako przyczynę śmierci cios w potylicę twardym i tępy narzędziem - informował nadkom. Andrzej Fijołek z KWP w Lublinie.
Zabójca ulotnił się jak kamfora. Taksówkami wrócił do Białegostoku, w drodze zadzwonił pod 997 informując o skrępowanej ofierze napadu w Lublinie. - W toku oględzin miejsca zabójstwa zabezpieczono szereg przedmiotów i śladów, w tym ślady linii papilarnych pozostawionych na paczce papierosów oraz butelce po piwie. Zabezpieczono również ślady biologiczne, osmologiczne, odręczne zapiski naniesione na prasie o tematyce motoryzacyjnej - objaśnia Fijołek.
Jak się później okazało, na czas pobytu w Lublinie Bogdan S. dokonał charakteryzacji, doklejając wąs i zmieniając fryzurę. Poszukiwania nic nie dały, 21 września 1996 roku śledztwo zostało umorzone wobec niewykrycia sprawcy. Po latach do sprawy powrócili policjanci z lubelskiego Archiwum X. Okazało się, że mężczyzna przez ostatnich kilkanaście lat ukrywał się poza terytorium Polski.
Przed sądem przeprosił córkę ofiary. - Ja zabiłem pani tatę i chciałbym za to przeprosić. Wiem jaki ból sprawiłem pani, reszcie rodziny. O wybaczenie nie mam prawa prosić - mówił.
- Bałem się odpowiedzialności - odpowiedział szczerze, gdy kobieta spytała, dlaczego przez tyle lat nie zgłosił się na policję.
Wiele razy dodawał, że o tym co się stało, myślał codziennie. Bogdan S. choć przyznał się do swego czynu, absolutnie nie zgodził się co do kwalifikacji. W trwającej prawie dwie godziny tyradzie zbeształ okrutnie prokuratora w wykwintnych słowach lżąc jego kwalifikacje.
- Moim celem nie było pozbawienie życia - powtarzał. - Popełniłem czyn straszny, haniebny. Zabrałem rodzinie męża i ojca. Jest mi wstyd przed jego, ale też moją rodziną. Wstyd przed samym sobą. Do dziś trudno mi uwierzyć w to, co się stało, lecz będę musiał do końca życia nosić to brzemię. Przez 28 lat trzymałem to w sobie. Nie było dnia żebym o tym nie myślał.
Grozi mu dożywocie.