Trzeba żyć

Tak wygląda wojenna rzeczywistość na ulicach Lwowa. Gdy wyją syreny, nikt już nie reaguje. "Boimy się, ale trzeba żyć"

2024-05-27 10:51

Tego samego dnia, kiedy rosyjskie bomby padły na centrum handlowe w Charkowie, w odległym o kilkaset kilometrów Lwowie także ogłoszono alarm przeciwlotniczy. Kilka razy w ciągu jednego tylko popołudnia i wieczoru, ale na lwowianach nie robi już takiego wrażenia, co kiedyś, czyli na samym początku wojny. "Dzisiaj też się pewnie boimy, ale co, żyć trzeba" - mówi Iryna.

"Powitrjana triwoha" nie sprawia już, że ludzie uciekają z przerażeniem. "Triwoha" już nikogo przeraża. Życie nie zatrzymuje się nawet na chwilę. Nawet w sklepach i barach, gdzie w widocznym miejscu widnieje informacja, że "w czasie alarmu powietrznego sklep/bar będzie zamknięty". Nie jest. - Na początku wojny tak było. Baliśmy się bardzo, ludzie nie spali po nocach. Dzisiaj też się pewnie boimy, ale co, żyć trzeba - mówi Iryna, atrakcyjna 40-latka, prowadzi swoje studio kosmetyczne. Dodaje, że ludziom żyje się jednak biedniej.

Biedy nie ma, ale w sklepach jest drożej

Ale biedy tej nie widać na ulicach, jeżdżą dobre, w miarę nowe auta, starych ład i żiguli jakby mniej już niż kilka lat temu. Tyle tylko, że jak na całym świecie, bieda chowa się przed oczami gości. Jeśli masz pracę i zarobisz 20 tys. hrywien (2 tys. złotych) to jesteś szczęśliwy. No, może mniej przytłoczony codziennością od tych, co na życie mają kilka tysięcy UAH. Bo ceny w sklepach są coraz wyższe, można powiedzieć, że porównywalne są do tych w Polsce. Dużo tańszy jest wciąż alkohol. I napoje gazowane, coca-cola czy pepsi kosztują o połowę mniej niż u nas. No i nie mają przytwierdzonych na stałe nakrętek do butelek. Ale już ceny papierosów czy paliw (średnio 1 zł taniej niż u nas) to już nie to, co było.

- Wojna jest na wschodzie, my tutaj staramy się jej nie zauważać - mówi starszy taksówkarz, bo tylko takich teraz można spotkać za kierownicą taxi. Młodsi się nie pokazują, nie chcą spotkać się ze służbami odpowiedzialnymi za nabór żołnierzy. Tylko ci do 25 roku życia nie mają się czego obawiać.

No i ruch też mniejszy, bo choć ludzie normalnie pracują, bawią się, siedzą w kawiarnianych ogródkach, a młodsi grają w piłkę na placu przed Operą Lwowską, to jest inaczej niż było kiedyś. Bo to, że lwowianie jej nie zauważają, to nie znaczy, że wojny nie ma. Przypominają o niej miejsca pamięci, gdzie zawsze pod fotografiami bohaterów palą się światła i stoją świeże, niebieskie i żółte kwiaty.

Ludzie nie reagują już na syreny alarmowe

Kiedy z megafonów słychać syreny, Ukraińcy wiedzą, że to nie ćwiczenia. - Uwaga obywatele, alarm lotniczy. Wyłączcie gaz, światło, weźcie rzeczy osobiste, dokumenty, zapasy jedzenia, pomóżcie chorym i wyjdźcie z mieszkań - głos lektora znają już do znudzenia. Tego dnia, w sobotę usłyszą go jeszcze dwa razy, tak było też w piątek. W knajpce przed Ratuszem na Starym Mieście nikt nawet nie odstawia filiżanki z kawą (ten napój króluje w tym mieście), prócz nielicznych gości zza granicy, którzy jak na komendę biorą w ręce telefony i nagrywają.

Ale wojna jest. Na cmentarzach, które często mija się na lokalnych drogach z daleka widać wielkie flagi Ukrainy powiewające na wietrze. Tam gdzie je zostawiono, pochowano żołnierza. Czasami w jednym miejscu można spotkać prawdziwy ich las.

We Lwowie starają się nie zauważać wojny. To trudna sztuka
Sonda
Czy wojna na Ukrainie skończy się na korzyść Ukrainy?