Męczący kaszel, temperatura, fatalne samopoczucie pojawiły się kilkanaście dni temu. Jako że w pracy pani Anny zdiagnozowano już wcześniej przypadki koronawirusa, kobieta postanowiła zachować się odpowiedzialnie i zostać w domu. – Myślałam, że to zwyczajne zapalenie oskrzeli, nie wykluczałam jednak, że także mam koronawirusa i nie chciałam narażać innych – opowiada. Po telefonicznej konsultacji z lekarzem została skierowana na test w kierunku COVID-19.
Polecany artykuł:
Udało się znaleźć miejsce dopiero kilka dni później. Miał mieć miejsce 22 października o 17.50. W południe tego dnia dowiedziała się jednak w swojej przychodni, że... – Od 19 października mam potwierdzonego wirusa i mam siedzieć w domu. Pod moim oknem zaczęli pojawiać się policjanci, telefonicznie pytając, czy wszystko jest w porządku – dodaje. W ruch poszedł telefon, bo pani Anna chciała jak najszybciej wyjaśnić pomyłkę. Każdy, z kim rozmawiała, otwierał szeroko oczy ze zdziwienia, co to też się stało. Ale nikt nie miał recepty na to, jak wyjść z impasu.
– Radzono mi nawet, żebym pojechała na test, udając, że nic nie wiem – dodaje. – Tak oczywiście nie zrobiłam. W końcu przynajmniej w systemie widnieję jako osoba chora i nie mam prawa wychodzić z izolacji. Udało się jej ustalić, że „jej test” zrobiono w punkcie mobilnym... we Wrocławiu! – Naprawdę to nie ja. Nie ruszyłam w tym stanie na drugi kraniec Polski – pani Anna stara się nie tracić humoru. – To ponad 600 km.
W lubelskim sanepidzie rozkładają ręce. – Naprawdę chcielibyśmy pomóc, ale sprawy techniczne związane z wykonywaniem i opisywaniem testów nie są w naszej gestii – mówi wyraźnie zdziwiona i poruszona sprawą Katarzyna Wnuk, rzeczniczka prasowa WSSE Lublin. Na szczęście pani Annie udało się zdobyć kartkę z najważniejszymi danymi dotyczącymi jej badania. Dzięki temu wiadomo, że próbkę pobrała firma ALAB Laboratoria. Milena Moryson-Kowalska, rzeczniczka prasowa firmy, zapewnia, że zajmą się sprawą. – Mam nadzieję, że uda nam się pomóc i rozwiązać problem – obiecuje, jednocześnie prosząc o zrozumienie i chwilę cierpliwości. – Wiem, że ten czas nie jest dla nas sprzymierzeńcem, zdarzają się błędy. Proszę jednak nie tracić z oczu perspektywy, że po drugiej stronie medalu jest tytaniczna praca diagnostów oraz dobre intencje pracowników, którzy mają na uwadze dobro pacjenta.
Pani Anna obiecuje, że poczeka. Zwłaszcza że czuje się już lepiej. ALAB Laboratoria dotrzymało słowa: pracownicy firmy wnikliwie prześledzili całą sytuację i na tę chwilę wydaje się, że błąd popełniono w jednym z wrocławskich szpitali, gdzie pobierano „wrocławską” próbkę.