Wiele razy słyszy się od mężczyzn w wieku np. 48 lat, że w ich przypadku najcięższe było pierwsze czterdzieści parę lat dzieciństwa. Oczywiście to żart, w wieku tym ze łzą w oku i westchnieniem tęsknoty wraca się do lat osiemdziesiątych i początku lat dziewięćdziesiątych, które choć siermiężne i trudne, zapisały się w głowie pięknem wspomnień. Dzieciństwa i młodości właśnie. Na Lubelskiej Giełdzie Staroci, która odbywa się w ostatnią niedzielę miesiąca na Placu Zamkowym można tych wspomnień dotknąć i zabrać je do domu.
Zrobić sobie prezent z epoki na Dzień Dziecka? Proszę bardzo. "Resoraki", czyli modele aut z lat osiemdziesiątych wystawiło kilku wystawców. Zazwyczaj to bardzo popularne "matchboxy", choć nie brak także wyrobów konkurencji z tamtych czasów, czyli samochodzików firmy "majorette". Te ostatnie miały mniej szczegółów, wygrywały jednak z "matchboxami" sprężystością, resorowaniem autka, od którego wzięła się nazwa "resorak".
- Modele z lat osiemdziesiątych cieszą się coraz większym powodzeniem, zarówno wśród zwyczajnych kupujących, jak i kolekcjonerów, których jest już sporo - opowiada Grzegorz Budzyński, kupiec z Radomia. W ofercie ma kilkadziesiąt modeli, głównie „matchbox“, w zależności od stanu zachowania należy szykować 15-40 zł za sztukę. Np. piękny ford cortina (model wyprodukowany w 1979 roku) pochodzący najpewniej z półki Pewexu (kosztowały od 90 centów w górę) posłuży jeszcze długo. - Ludzie doceniają jakość tych wyrobów, choć często słyszę także "zostaw, w markecie ci kupię taniej i nowy".
Z czterech kółeczek samochodzików warto przesiąść się na dwa rowerowe. Jubilat, wigry 3, pelikan.... - Tamte rowery mają swój czar, a należycie zadbane dają wiele przyjemności z jazdy. Co ciekawe, na rowery z lat osiemdziesiątych przesiada się coraz więcej młodych osób, które poświęcają swój czas na przywrócenie im stanu z lat świetności - opowiada Piotr Kańczugowski z Lubelskiego Towarzystwa Retrocyklistów, którego członkowie pojawili się na "starociach". Na giełdzie kupić można było m.in. pelikana za 150 zł i waganta za 400 zł.
Aby szpan był już pełny, warto pojechać na przejażdżkę z muzyką w uszach. Wprawdzie kusił radiomagnetofon „grundig“ za 80 zł, który od biedy zagra na bateriach, to prawdziwym rarytasem była "mydelniczka", czyli walkman firmy Philips w czerwonym kolorze. Za model z końcówki lat osiemdziesiątych należało zapłacić 70 zł. Do tego kasety magnetofonowe z muzyką. Ceny różne. Od 10 zł za disco polo, po 40 zł za rzadziej występujące tytuły. Zwolennicy mocniejszego brzmienia na pewno zwróciliby uwagę na kasetę "Kreatora" (płyta „Renewal“ z 1992 roku), jedną z pierwszych oryginalnych, nie pirackich, kaset obecnych na rynku w Polsce. "Metalowcy" zachwyciliby się także wykonanymi z gipsu czaszkami do postawienia na biurko (100 zł), może też skusiliby się na "kapsle", czyli przypinane do kurtki znaczki z logo kapel, po 5 zł sztuka, ale trzeba grzebać w ich poszukiwaniu w wielkim pudle z "mydłem i powidłem".
Polecany artykuł:
Oczywiście nie samą muzyką człowiek żyje, czasami warto coś przeczytać. Komiksy oczywiście, opowieści o dzielnych wojach Mirmiła "Kajko i kokosz - Dzień Śmiechały, Festiwal Czarownic" w kiepskim niestety stanie można było kupić po 5 zł. Piękne, kolekcjonerskie sztuki "Kapitana Klossa" były po 100 zł sztuka. Drogo? Wspomnienia nie mają ceny. Stąd też kupno zegarka "Kessel", tzw. elekronika z "7 melody chrono" za 50 zł jest jak najbardziej usprawiedliwione.