- Rzuć mnie na pożarcie wilkom. Wrócę dowodząc watahą - takie zdanie wita każdego, kto wejdzie na profil FB pani Anny. Nic dodać, nic ująć. Wracają coraz śmielej, coraz w piękniejszym wydaniu. Rok temu Kuba obiecał jej, że jeszcze kiedyś zrobi mamie jajecznicę, taką jak wtedy, kiedy był całkowicie zdrowy. Za kilka lat... Tyle tylko, że to kilka lat to nie w ich stylu, na co tyle czekać? Grudzień 2024, kuchnia i Kuba przy patelni. Masło, jajka, drewniana łyżka w dłoni. Tylko po jego skupionej minie widać, ile kosztuje go to sił, żeby niewładna jeszcze ręka posłuchała dokładnie tego, co chce zrobić głowa. To jest wielkie, to się udało. Kuba Wojownik stoczył kolejną walkę. Wygraną walkę, żeby zrobić mamie jajecznicę! - Nigdy nie była taka pyszna - mówi pani Ania. Zresztą dla Kuby kuchnia to nie terra incognita, czasem gotują z młodszym bratem. Mama dba, żeby i tu zdobywał nowe lądy. - Tu masz pokrojony chleb, tu jest wędlina. A kanapkę zrobisz sobie sam...
Polecany artykuł:
Kuba, któremu początkowo nikt nie dawał szansy nawet na życie w stanie wegetatywnym, już chodzi coraz śmielej, mówi, coraz szybciej i lepiej łapie niuanse świata, który go otacza. Walczy. Jak komandos. Jak żołnierz sił specjalnych, o których wiele czytał w czasach przed tą chwilą, kiedy los tak okrutnie go potraktował. Sześć lat temu życie Kuby wyglądało inaczej. Trenował zapasy, grał w piłkę, bardzo ładnie rysował. Był pogodnym, dobrym dzieckiem. 28 sierpnia 2018 roku szykował się już do szkoły, ale oczywiście chciał też wykorzystać ostatnie chwile wakacji na zabawę z kolegami.
Do nieszczęścia doszło niedaleko domu, gdzie mieszkał z mamą i młodszym bratem. To miała być super fajna zabawa w komandosów, z gatunku tych, jakie można przeżyć, gdy się ma 12 lat. - Kiedy usłyszałam, że coś stało się z Kubą, od razu tam pobiegłam. Zobaczyłam sąsiada reanimującego mojego syna. Wezwali go przerażeni chłopcy, którzy w czasie zabawy przywiązali go liną do ogrodzenia. Coś poszło nie tak - ten obraz pani Anna widzi bardzo często, choć stara się nie pamiętać i szybko wyrzucić go z głowy. Nieprzytomny trafił na OIOM. Nie było dobrze, a czas nie działał na jego korzyść. Potworne niedotlenienie wyłączało po kolei organy ciała, lekarze jęli chodzić koło matki szykując się do ciężkiej rozmowy.
- Powiedzieli mi, że mam szykować się na śmierć syna - wspomina i szybko dodaje, że ich po prostu... nie słuchała. Jakby mówili do kogoś stojącego za nią, pomyślała sobie wtedy nawet, że ten to ma przechlapane...
I nie brała na całkowicie poważnie tych słów także później: że jest ciężko i może nie być lepiej. Owszem, kiedy przyszła z klapkami i plecakiem, żeby zabrać Kubę do domu, a dowiedziała się, że czeka go jeszcze bardzo długi pobyt na neurologii i do końca życia będzie "warzywem", to ją zdrowo telepnęło. Ale tylko na chwilę. Sama nie wie, skąd wzięło się w niej tyle siły i determinacji, żeby walczyć o syna. Niczym dowódca oddziału zrzuconego gdzieś w otchłań dżungli czuła, że musi znaleźć drogę. Jeszcze w szpitalu doprowadziła do tego, że Kuba zaczął łykać pokarmy i stanął na nogi.
- Kiedy lekarze mówili, że czas go posadzić na łóżku, my już w tajemnicy wstawaliśmy na chwilkę - uśmiecha się cwaniacko. Kuba nawet śmieje się na to wspomnienie, bo wtedy stanowili już zgrany team. - Obiecałam mu, że jak będzie łykał papki, to pojedziemy wózkiem na frytki.
Chyba nie trzeba dodawać, że Kuba jadł frytki dość często... Walczą tak razem już ponad 6 lat. Dzięki temu, że pani Anna dwoi się i troi, organizuje zbiórki, licytacje (jej popisowy numer to wygrywanie licytacji charytatywnej i puszczanie fantu dalej, takie pomaganie komuś, żeby pomóc sobie), chłopak przeszedł długa drogę. Aby szedł dalej, potrzeba co najmniej 5 tysięcy złotych miesięcznie. - Gdyby nie darczyńcy, nie byłoby nas - mówi dzielna mama.
Ale żaden darczyńca, choćby najhojniejszy nie sprawi, żeby Kubie się chciało. A jemu chce się samemu z siebie. Zmienia się codziennie chłopak, właściwie młody mężczyzna. Niedawno skończył 18 lat. Tort na urodziny miał niesamowity, przyniósł mu go osobiście jeden z kandydatów na prezydenta miasta Chełm. - Chciałam zainteresować Kubą wszystkich kandydatów na ten urząd. Odpowiedział jedynie pan Łukasz (Krzywicki). I to tak z serca, a nie kampanijnie - wspomina Anna Bernacik. Auto na torcie zrobiło wielkie wrażenie. Zresztą Kuba bardzo interesuje się samochodami.
- Serce mi rośnie, jak widzę jego coraz szerszy i barwniejszy świat. Ostatnio sprawdzał, ile kosztuje prawdziwe Ferrari F355 - przypomina sobie dumna mama, a wizytę w sklepie z ciuchami też pamięta: Jakub wiedział, co jest modne, co warto mieć, no i nade wszystko, najważniejsze: co ON chciałby nałożyć na siebie. - Mój syn wraca do mnie, do nas, do świata - cieszy się pani Ania.
Otwiera coraz szerzej drzwi swojego świata, w którym zamknęły go tragiczne wydarzenia. Kłóci się, wtrąca swoje trzy grosze, poznaje stare-nowe rzeczy...
Ich dom wstaje codziennie o 6 rano. Kuba jedzie do szkoły, a po niej kilka razy w tygodniu ma rehabilitację. W szkole czuje się jak ryba w wodzie. W Akademii Umiejętności Małego Księcia w Chełmie uczy się codziennych rzeczy, dużo poznaje. - Zastanawiałam się, co on taki zjechany wraca do domu. A oni wycieczki, góry pagóry zdobywają, a potem opowiada co i gdzie robił - pani Ania podkreśla to ostatnie zdanie: Kuba łapie już takie niuanse, jego uśpiona głowa budzi się coraz bardziej.
Zbliżający się 2025 rok będzie jeszcze lepszy.
Można i trzeba pomóc, m.in. tutaj:
https://poprostupomagam.pl/podopieczni/kuba-bernacik
Profil pani Anny, tam są linki do aukcji:
https://www.facebook.com/anna.danasiewicz.5/about