Tragiczny finał zabawy

Lubelskie. Koledzy niechcący powiesili 12-letniego Kubę. Tragiczny finał zabawy. Mama i syn dzielnie walczą o zdrowie

2023-12-23 5:25

Kuba Bernacik (17 l. ) z Chełma podczas zabawy z kolegami w komandosów tylko cudem uniknął śmierci, kamraci mieli powiesić go na niby, a niechcący zrobili to naprawdę! Lekarze rozkładali ręce, miał umrzeć szybko bądź do końca swych dni pozostać w swoim świecie. Nikt nie wiedział wtedy, że Jakub to prawdziwy komandos, który ani na chwilę się nie poddaje. A jego mama Anna (46 l.) ze swoją odwagą, wytrwałością i mądrością śmiało mogłaby dowodzić teamem sił specjalnych.

Kuba, któremu początkowo nikt nie dawał szansy nawet na życie w stanie wegetatywnym, teraz już chodzi coraz śmielej, mówi, a także coraz szybciej i lepiej łapie niuanse świata, który go otacza. Walczy. Jak komandos. Jak żołnierz sił specjalnych, o których dużo czytał w czasach przed tą chwilą, kiedy los tak okrutnie go potraktował. Pięć lat temu życie Kuby wyglądało inaczej. Trenował zapasy, grał w piłkę, bardzo ładnie rysował. Był pogodnym, dobrym dzieckiem. 28 sierpnia 2018 roku szykował się już do szkoły, ale oczywiście chciał też wykorzystać ostatnie chwile wakacji na zabawę z kolegami. Do nieszczęścia doszło niedaleko domu, gdzie mieszkał z mamą i młodszym bratem. To miała być super fajna zabawa w komandosów, z gatunku tych, jakie można przeżyć gdy się ma 12 lat.

Kiedy usłyszałam, że coś stało się z Kubą, od razu tam pobiegłam. Zobaczyłam sąsiada reanimującego mojego syna. Wezwali go przerażeni chłopcy, którzy w czasie zabawy przywiązali go liną do ogrodzenia. Coś poszło nie tak - ten obraz pani Anna widzi bardzo często, choć stara się go nie pamiętać i szybko wyrzucić z głowy.

Kuba trafił na OIOM. "Powiedzieli, że..."

Nieprzytomny chłopiec trafił na OIOM. Nie było dobrze, a czas nie działał na jego korzyść. Potworne niedotlenienie wyłączało po kolei organy ciała, lekarze jęli chodzić koło matki szykując się do ciężkiej rozmowy. - Powiedzieli mi, że mam szykować się na śmierć syna - wspomina i szybko dodaje, że ich po prostu... nie słuchała. Jakby mówili do kogoś stojącego za nią, pomyślała sobie wtedy nawet, że ten to ma przechlapane...

Zobacz też: Uratowały go anioły w mundurach. Pan Andrzej z Suchowoli żyje i potrzebuje pomocy. "Wesołych Świąt, doceniajmy każdy dzień"

I nie brała na całkowicie poważnie tych słów także później: że jest ciężko i może nie być lepiej. Owszem, kiedy przyszła z klapkami i plecakiem, żeby zabrać Kubę do domu, a dowiedziała się, że czeka go jeszcze bardzo długi pobyt na neurologii i do końca życia będzie "warzywem", to ją zmroziło. Ale tylko na chwilę. Sama nie wie, skąd wzięło się w niej tyle siły i determinacji, żeby walczyć o syna.

Walczą razem ponad 5 lat

Niczym dowódca oddziału zrzuconego gdzieś w otchłań dżungli czuła, że musi znaleźć drogę. Jeszcze w szpitalu doprowadziła do tego, że Kuba zaczął łykać pokarmy i stanął na nogi. - Kiedy lekarze mówili, że czas go posadzić na łóżku, my już w tajemnicy wstawaliśmy na chwilkę - uśmiecha się cwaniacko. Kuba nawet śmieje się na to wspomnienie, bo wtedy stanowili już zgrany team. - Obiecałam mu, że jak będzie łykał papki, to pojedziemy wózkiem na frytki - mówi kobieta. Chyba nie trzeba dodawać, że Kuba jadł frytki dość często...

Walczą tak razem już ponad 5 lat. Dzięki temu, że pani Anna dwoi się i troi, organizuje zbiórki, licytacje (jej popisowy numer to wygrywanie licytacji charytatywnej i puszczanie fantu dalej, takie pomaganie komuś, żeby pomóc sobie), chłopak przeszedł długą drogę. Aby szedł dalej, potrzeba co najmniej 5 tysięcy złotych miesięcznie. - Gdyby nie darczyńcy, nie byłoby nas - mówi dzielna mama. W grudniu za pośrednictwem Facebooka pani Ania zaapelowała do wszystkich ludzi dobrej woli: Jeśli każdy z Nas wysłałby SMS o treści 0209551 na numer 75365, który kosztuje 6.15 zł, to już uzbierałoby się mnóstwo pieniążków dla mojego syna - niby tak nie wiele, a znaczy tak wiele.

Czasami dopada zwątpienie

Ale to nie jest tak, że co dnia tryska energią i bierze się za przenoszenie świata. Dopada i ją. Zwątpienie, zmęczenie, zwyczajne wkurzenie, żeby nie powiedzieć mocniej. - Jak patrzę na kolegów Kuby, idą z dziewczynami, jadą na rowerach, to mi coś klika w środku i zapadam się w siebie - opowiada. Tylko wtedy widzi ją Kuba i z komandosa szybko zmienia się w delikatnego syna. - Przytuli mnie wtedy, pocałuje. Łapię wtedy pion - mówi pani Anna.

Czytaj też: 34-letnia Anna nie żyje. Zginęła, gdy gotowała obiad u koleżanki. Tragedia niedaleko Radzynia Podlaskiego

Ich dom wstaje codziennie o 6 rano. Na 8 Kuba jedzie do szkoły, a po niej kilka razy w tygodniu ma rehabilitację. Do "bazy" zjeżdżają po 20-tej. Ale warto. - Będę jeszcze grał w piłkę - zapowiada chłopiec. Od niedawna chodzi sam, jego ręce są coraz sprawniejsze, a głowa wraca powoli do normalnej pracy. Ale dużo pracy przed nim. - Mam 12 lat - odpowiada pytany o wiek. Często zawiesza się w tym, co było w jego pierwszym życiu. Ale coraz rzadziej na szczęście. "Plan operacyjny" na 2024 rok?

Jak doszło do wypadku? Śledztwo trwa

- Pięknie by było, żeby ta głowa odtajała choć na 50 procent, bo teraz jest na 20...- mówi pani Anna. - No i w końcu masz zrobić mi swoją jajecznicę z parówkami synku - zwraca się do Kuby. Kciuk chłopca w górze pojawia się natychmiast. To było jego popisowe danie.

Śledztwo w sprawie wypadku wciąż trwa. Niestety, żaden z kolegów chłopca nie pamięta, co się wtedy stało. Kuba także nie. Dlatego też pani Anna nie dostała z tego tytułu żadnego odszkodowania. - Ufam, że prawda wyjdzie kiedyś na jaw - mówi cicho.

Uratowały go anioły w mundurach. Pan Andrzej z Suchowoli żyje i potrzebuje pomocy