Muzeum Wsi Lubelskiej zorganizowało Jarmark Koński już po raz 29-ty i po naprawdę licznie zgromadzonej widowni można się spodziewać, że nie po raz ostatni. Zadbano o najmniejsze nawet szczegóły. Była komisja jarmarkowa (dwie panie urzędniczki zadbały o kwity, lekarz weterynarii dbał o badania zwierząt), granatowy policjant zaś strzegł porządku, ale choć służbista, przecie przymknął oko na to i owo. - Bądź pan człowiekiem, idź zobacz czy ktoś cię gdzie indziej nie potrzebuje - wymownie prosili kupiec i sprzedający, kiedy tuż przed ostatecznym uściśnięciem dłoni przy końskim dyszlu chcieli rzecz całą przypieczętować wódką, polewaną im zza pazuchy przez usłużnego Żyda, który miał w tym swój interes... Bo przecież takie kupowanie i sprzedawanie bez lit-kupu na dyszlu niczego nie warte...
Wcześniej zaś targowali się na całego, nie patrząc nawet na obecność pary dziedziców, którzy pojawili się na jarmarku. Pieszo, konie zostawili przed wjazdem, bowiem na koński jarmark wjeżdżać mogły jedynie wcześniej zgłoszone do sprzedaży zwierzęta. Mówił zresztą o tym regulamin wywieszony na tablicy ogłoszeń, a swoistą pieczęcią była czapka sołtysa przywieszona do ogłoszeniowego słupa.
Zobacz też: Pierwsze prace polowe w Muzeum Wsi Lubelskiej. "Najważniejszy był koń"
Tak, dzięki aktorom widowiska i scenerii Skansenu łatwo było przenieść się w lata dawno minione, do Polski lat 20-tych i 30-tych XX wieku. Złoty miał swoją wartość, stąd obie strony targowały się na całego. - Tysiąc złotych ci za niego nie dam. Toż to za grzeczny ten konik na taką cenę - młynarz nie z jednego pieca chleb jadł, nie po to dorabiał się całe życie, żeby teraz wyrzucać pieniądze na darmo.
- Za mniej nie pójdzie - gospodarz sprzedający zwierzę wiedział też doskonale, że konik jest piękny, a młynarzowi świecą się już do niego oczy. Zaprezentował jego możliwości w piękny sposób, koń po wybiegu szedł doskonale.
- Ostatnią z prób była tak zwana próba uciągu - tłumaczył rzecz całą na bieżąco Krzysztof Wiśniewski, kurator Muzeum Wsi Lubelskiej. - Konia zaprzęgano do wozu, a w jego tylne koła wkładano belkę dla zwiększenia obciążenia.
No i taką próbę też przeszedł pięknie. Młynarz miał nowego konia. - Da ci tyle radości za jedyne 970 złotych - mówił gospodarz. - 960 przecież - nie dawał za wygraną młynarz. Transakcja się udała. Jarmarki końskie podobne do tego odbywały się jeszcze niedawno w Piaskach pod Świdnikiem i w Łęcznej. Niedawno? Od ostatniego minęło już ćwierć wieku. Ale ten czas leci.