Przestępcy XXI wieku stanęli właśnie przed Sądem Okręgowym w Lublinie. Zarzekają się, że pełnili jedynie rolę nieświadomych pionków w rękach tajemniczego Sławka, dobrze zbudowanego bruneta z bródką
Kłopoty lubelskiego biznesmena zaczęły się w piątek 26 stycznia 2018 roku, kiedy to jego telefon przestał logować się do sieci. Próbował interweniować u operatora, ale usłyszał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie wiedział jeszcze, że ktoś w Legionowie (mazowieckie) unieważnił jego kartę SIM i wyrobił nową. Dzięki niej, a także dzięki hakerskim sztuczkom, logował się przez telefon do jego banku i przelewał pieniądze na inne konta. Kiedy okradziony lublinianin w poniedziałek sprawdził jego stan, nie było 243 500 zł. Pieniądze zaś trafiły właśnie na konta trzech dżentelmenów mieszkających w stolicy i okolicach, którzy właśnie stanęli przed sądem. Najwięcej na konto Jacka K., ok. 200 tys. złotych.
- Robiłem zakupy na targu warzywnym, kiedy nieznajomy mężczyzna zaproponował mi zarobek – tłumaczył się później. Za 1000 zł honorarium miał założyć konto, na które tajemniczy Sławek chciał przelać pieniądze.
– Rozwodzę się z żoną i muszę tak zrobić – wyłuszczył. Jacek K. zgodził się na taki układ. Z jednego banku wypłacił 98 tys., potem po kilkanaście tysięcy z innych oddziałów i bankomatów.
- Ściąłem się, że to lewe pieniądze jak kazał mi jeździć po różnych bankach – tłumaczył.
Także niewinny czuje się Krzysztof Z., którego usługi tajemniczy szef wycenił na 100 zł.
- Za założenie konta pan zaproponował mi 100 zł. To założyłem konto i dostałem 100 zł. Później się z tym panem nie widziałem – wyjaśniał.
Trzeci z nich, Piotr S. nic nie dostał. „Mózg” spotkał go na giełdzie pracy w Błoniach pod Warszawą i zaproponował legalne zajęcie.
- Musiałem tylko założyć konto. Potem zabrał mi wszystkie dokumenty i tyle go widziałem – przekonywał śledczych.
Wszyscy trzej nie pamiętają za dobrze, jak wyglądał tajemniczy mężczyzna. Zasłaniają się tym, że byli wtedy mocno nasączeni alkoholem, pili od wielu dni.
„Hakerzy” wpadli w ręce policji po kilku miesiącach. Trafili do aresztu. Podczas pierwszej rozprawy, która odbyła się w środę chcieli dobrowolnie poddać się karze. Jeden z nich zaproponował nawet, że chciałby solidarnie z pozostałymi pokryć szkody. Nie zgodził się na to poszkodowany i prokuratura.
Równocześnie śledczy prowadzą postępowanie w sprawie tego „czwartego”. Na razie bez sukcesów.