Z zimną krwią zamordowała własnego synka Filipa (+10 l.), a teraz chce łagodniejszej niż 25 lat więzienia kary za swój bestialski czyn. Sprawą Moniki S. (41 l.), która trzy lata temu udusiła swoje dziecko w hotelowym pokoju, zajął się Sąd Apelacyjny w Lublinie. Inne jej sprawki, choć na tle potwornej zbrodni wydają się małe, są bardzo poważne. Sąd Rejonowy w Lublinie właśnie skazał ją na sześć lat więzienia za okradanie Bractwa Miłosierdzia im. Św. Brata Alberta, którym kierowała. To po aferze z oszustwami i wyłudzeniami, jej świat się zawalił, a wkrótce cenę za to zapłacił mały Filipek.
Lublin: Monika S., upadła prezes Bractwa Miłosierdzia ponownie skazana
W czerwcu 2021 roku Sąd Okręgowy w Lublinie skazał Monikę S. na 25 lat więzienia, a w grudniu dzieciobójczyni stanęła przed Sądem Apelacyjnym – prawdopodobnie dopominając się łagodniejszej kary. Całość, w tym powody wniesienia apelacji, utajniono. Z powodów formalnych proces zaczął się dopiero w połowie października tego roku. Zanim dziennikarze zostali wyproszeni z sali, mogli przez chwilę popatrzeć na morderczynię: zimną, bez uczuć, hardo patrzącą w ich kierunku…
– Łagodniejszego wyroku nie mogło być – mówili ludzie, kiedy media w czerwcu 2021 podały wyrok pierwszej instancji. Do niewyobrażalnej tragedii doszło pod koniec listopada 2019 roku w centrum Lublina. W hostelowym pokoju przy ul. Orlej odnaleziono ciało małego chłopca. Szybko okazało się, że miał na imię Filip i przyjechał tam z mamą. Monika S. przywiozła go tam, aby wykonać wyrok. Brutalnie udusiła chłopca ręcznikiem, przyduszając go własnym ciałem. Ginął w męczarniach, miał obrażenia wewnętrzne spowodowane brutalnością matki. Monika S. uciekła, ale policjanci dorwali ją w Puławach. Podobno chciała targnąć się na swoje życie, ale nie starczyło jej odwagi.
W lutym 2021 roku stanęła przed obliczem Sądu Okręgowego. – Żałuję tego – mówiła, zalewając się łzami. Może nawet zbyt teatralnymi… Podobno zabierając światu swe dziecko, chciała, aby zabolało to jej męża, który chciał od niej odejść. Wszystko to ma najpewniej związek z wydarzeniami, które miały miejsce dwa lata wcześniej.
Dzieciobójczyni skazana za oszustwa i wyłudzenia. Wszystkie grzechy Moniki S.
Monika S. narobiła sobie przed laty paskudnych długów. Szefowała wtedy Bractwu im. Brata Alberta, pomagającemu ubogim. Nie chciała, aby prawdę o jej drugim obliczu odkrył mąż. W latach 2017-2018 zaczęły się więc finansowe czary „u Brata Alberta”. Pomagały w tym pracownice podległe upadłej pani prezes.
– Poświadczała nieprawdę co do wypłacanych zapomóg i część pieniędzy wypłacała sobie – dowodzili śledczy. Było tego ponad 180 tys., kradzionych w różnych kwotach: od kilkuset do nawet 30 tys. złotych. – Postaram się oddać w miarę możliwości te pieniądze – kajała się Monika S. Zapewniała jednak, że nigdy nie sięgnęła po pieniądze, które dla potrzebujących zbierano do puszek. – Musiałam z czegoś oddać inne długi – próbowała się tłumaczyć.
W tej sprawie groziło jej 12 lat więzienia. W poniedziałek (21.11) sąd skazał ją na sześć lat więzienia i 4,5 tys. zł grzywny. Ma też zapłacić 183 tys. zł na rzecz Bractwa Miłosierdzia im. św. Brata Alberta. Sąd ocenił, że była prezes podrabiała zaświadczenia o zatrudnieniu i wysokości dochodów uzyskiwanych przez innych oskarżonych w tej sprawie – rodzinę Moniki S.: Adama K., Stanisława Ch. i Bożenę S., a następnie przekazała im dokumenty, które użyli do zaciągnięcia kredytów w bankach.
65-letniego Adama K. sąd skazał na rok pozbawienia wolności. 61-letni Stanisław Ch. i 69-letnia Bożena S. usłyszeli wyrok ośmiu miesięcy więzienia. Kary wobec Adama K., Stanisława Ch. i Bożeny S. sąd warunkowo zawiesił na dwa lata. Mają solidarnie naprawić poczynione szkody poprzez zapłatę bankom i spółkom będącym ich następcami w sumie 194,4 tys. zł. Uzasadniając wyrok, sędzia Agnieszka Kołodziej przypomniała, że oskarżeni są rodziną lub powinowatymi Moniki S.