Pies, spory kundel, pojawił się na skwerku przed cukiernią przy ul. Niepodległości. Nikt nie widział osoby, która go tam przyprowadziła. W słoneczny dzień szybko zrobiło się gorąco, ktoś przyniósł mu miskę wody. - Oszczekiwał ludzi, którzy jedli lody. Nie wiem czy agresywnie, bardziej prosił o pomoc - opowiada pani z pobliskiego sklepu. Kiedy właściciel wciąż się nie pojawiał, minęło dwie godziny i na miejscu pojawili się strażnicy miejscy.
Czytaj też: Pies wyskoczył z okna na 2. piętrze i spadł na młodą kobietę. Świadek: "Jakby celował w ten parasol"
- Pies przebywał w miejscu zacienionym, miał miskę z wodą i nie było podstaw, żeby zabierać go do schroniska - mówi SE strażniczka Marta Gardziała ze Straży Miejskiej w Świdniku. Tyle tylko, że czas płynął, a nikt nie pofatygował się po swego czworonoga. A pies tęsknił i był coraz bardziej przerażony sytuacją, co spowodowało, że stał się agresywny. Szczekał i warczał nie na żarty! - Uznaliśmy wtedy, że należy przewieźć go do schroniska dla zwierząt - tłumaczy strażniczka miejska.
Zobacz też: Pies zeskoczył z krzesełka kolejki linowej. Zwierzę nie przeżyło. Prokuratura wydała decyzję
Pies wciąż czeka na właściciela. Ten (albo ktoś kto podawał się za właściciela) zadzwonił nawet pod numer Straży Miejskiej i obiecał się zjawić, ale nie dotarł do komendy. W najlepszym wypadku grozi mu mandat. Co ciekawe, podobno psiak bywał już zostawiany w ten sposób w innych miejscach Świdnika.
Listen on Spreaker.