PORWALI Czesia z podwórka. Uroczego psiaczka uratowali policjanci [ZDJĘCIA]

i

Autor: Mariusz Mucha/Super Express

PORWALI Czesia z podwórka. Uroczego psiaczka uratowali policjanci [ZDJĘCIA]

2020-05-10 8:49

Jak on musiał cierpieć w niewoli! Przez kilka tygodni spędzonych u porywaczy ta malutka psinka posiwiała z przerażenia i tęsknoty za swoją rodzinką! Czesio, czteroletni york, został uprowadzony z własnego ogródka pod domem w Ułężu (woj. lubelskie) i po prawie dwóch miesiącach odnaleziony przez policję. – To jeden z piękniejszych dni dla naszego domu – nie kryje wzruszenia Anna Kulikowska-Łyszcz (39 l.), właścicielka.

Jak w nim mieści się takie wielkie, kochające serduszko – można się zastanawiać, patrząc na ważącego niewiele ponad kilogram Czesia. Psiak swoim zachowaniem od razu zaskarbia sympatię ludzi. A swoich właścicieli w szczególności.

– Kiedy trzeba rozweseli, kiedy indziej pocieszy lub kładąc swój pyszczek na kolanach, współczuje i przeżywa razem z nami. Prawdziwy członek rodziny – pani Anna nie znajduje więcej słów, aby określić rolę Czesia w rodzinie. Choć do psa stróżującego mu naprawdę daleko, boi się nawet kotów, o zostaniu na noc na dworze także nie ma mowy, to jako strażnik dobrych myśli i nastroju jest niezrównany. – Kiedy mój mąż zachorował na białaczkę, Czesio nie opuszczał go ani na chwilę. Leżał przy nim smutny, czując, że coś jest nie tak, a z oczu leciały mu łzy.

Właśnie z powodu choroby pana Adama małżeństwo z dziećmi: Amelią (18 l.), Filipem (14 l.), Szymonem (16 l.) i Antonim (6 l.) wrócili do rodzinnego Ułęża z Anglii, gdzie mieszkali kilka lat.

– Czesiek zjeździł z nami pół Europy, a ktoś ukradł go spod domu – nie może nadziwić się pani Anna, której trudno wyobrazić sobie, co przeżywał domowy pupil. – Kiedyś został tydzień u naszej przyjaciółki w Anglii: nie jadł, nie pił, tęsknił przeraźliwie.

Na pewno jeszcze bardziej przeżył to, co stało się w połowie marca. Pani Anna wypuściła psa na dwór z samego rana. Zazwyczaj wracał po kilku minutach, ale nie tego poranka. Wszyscy zrozumieli, że pies zniknął. W poszukiwaniach brała udział cała rodzina, a pani Anna poruszyła niebo i ziemię, żeby dowiedzieć się o losie Czesława.

– Może bym odpuściła, ale widziałam, jak cierpią moje dzieci... Ile oni znaleźli modlitw do św. Antoniego... – wspomina.

Sprawdzała każdy sygnał, objechała pół Polski... I zawiadomiła policję.

– W połowie marca tego roku ryccy mundurowi zostali poinformowani przez zrozpaczoną właścicielkę o kradzieży psa. Szczelne ogrodzenie wykluczyło samowolną ucieczkę czworonoga – informuje Radosław Żmuda z policji w Rykach. – Udało się nam ustalić, gdzie przebywa zaginiony pies. Pieska udało się szybko zidentyfikować, ponieważ miał pod skórą wszczepiony czip o indywidualnym numerze.

Pani Anna telefon od policjanta zajmującego się sprawą zapamięta do końca życia.

– Jest pani w domu? A ma pani coś do picia, bo przyjdę z kimś, komu chce się pić – usłyszała w słuchawce, a w tle ktoś ziajał w znajomy sposób...

Czesio wrócił do domu. Osiwiał, porywacze ogolili mu ogon i nie traktowali dobrze, przez kilka dni psiak bał się własnego cienia. Pani Anna domyśla się, kto to zrobił, ale mówić o sprawcach nie chce.

– To wciąż zbyt trudne dla mnie. Dlaczego oni tak postąpili? Nie wiem. Może przed sądem o tym powiedzą? – kończy.

Kodeks karny za przestępstwo kradzieży przewiduje do pięciu lat pozbawienia wolności.

Analiza wyborcza. Koronaporadnik "Będzie dobrze" Adama Federa, odc. 34.