– Starałem się zachować proporcje i szczegóły, myślę, że dobrze wyszło – mówi zadowolony konstruktor. Pan Albin robi wszystko sam. Na złomie znajduje odpowiednie elementy, projektuje (wnuczka znajduje mu w Internecie odpowiednie fotografie i szkice), składa, spawa, maluje... – Tylko kół sam nie zrobiłem. Nie mam odpowiednich narzędzi – mówi. Lokomotywy są podświetlone w nocy, semafor się opuszcza, a z głośników słychać dźwięki parowozu. Maszyny stoją w Lublinie przy ul. Krężnickiej, tuż obok ścieżki rowerowej wokół Zalewu Zemborzyckiego. Nie ma dnia, żeby nie było kilku chętnych za poznanie parowozów i ich konstruktora. – Cieszy mnie to, że komuś podobają się efekty mojej pracy – dodaje skromnie pan Albin. Zamiłowanie do kolei i zarazem fach przejął po swoim tacie, także kolejarzu. – Po wojnie jeździł parowozem podobnym trochę do tego – wskazuje jedną z trzech maszyn, które parkują w ogródku. Robią niesamowite wrażenie. – Mój syn zaś jeździ już najnowocześniejszymi składami – dodaje z dumą, że kolejarska tradycja została zachowana.
Czytaj też: Lublin: Fałszywa adwokat aresztowana! Zgarnęła fortunę
Po 37 latach pracy przeszedł na emeryturę i tęskno mu było do kolei. Ale zanim porzucił kolejarski fach, obiecał sobie, że coś związanego z koleją na emeryturze zrobi. – Nie umiem usiedzieć w miejscu, organizm emeryta się zbuntował, dostałem zawału – opowiada. – Miniaturami zająłem się także po to, aby nie myśleć o tym, co może się stać... Pierwszy, największy, ważący 350 kg pociąg powstawał przez rok. Kolejne udawało się zrobić przez zimę.
Polecany artykuł: