W położonym w powiecie lubartowskim wszyscy Kamila P. znają i szczerze nie znoszą. Boją się, omijają szerokim łukiem. - To wariat - rozkłada ręce starszy człowiek, który choć dzielą go z młodym człowiekiem pokolenia wie, że Kamil P. pobiłby go, gdyby się na niego krzywo spojrzał. Mężczyzna sprowadził się kilka lat temu z sąsiedniej gminy, rodzice kupili mu mieszkanie w byłym budynku pracowników PGR. Tak, żeby był jak najdalej. Kilka dni temu pod tym sklepem poważnie poturbował kolegę, zmiażdżył mu nogę drzwiami samochodu.
Dlaczego? Pewnie nie wie tego nawet Kamil P., który rzadko bywa trzeźwy i nie na narkotycznym haju. Feralnego dnia gościł kolegów. Pokłócił się z Wojciechem M. Nagle wybiegł z domu, wrócił z bańką benzyny, oblał Wojtka i podpalił. - Biegał po dworze i tarzał się w śniegu. Dłuższą chwilę to trwało - opowiada świadek zdarzenia. Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, choć Kamil P. nie przyznał się do niczego, to wszystko zarejestrował monitoring, który zamontował sobie w domu i na podwórku. Potem zaś trzymał kolegę przez kilkanaście godzin nie godząc się na to, aby wezwał pogotowie.
- Podczas przeszukania w mieszkaniu u 31-latka policjanci znaleźli narkotyki. Mężczyzna w przeszłości był notowany do innych przestępstw - opowiada sierż. sztab. Jagoda Stanicka z policji w Lubartowie. - 31-latek usłyszał już zarzut usiłowania zabójstwa, za co może mu grozić nawet kara nawet dożywotniego pozbawienia wolności - dodaje policjantka.
Ofiara bandyty jest w szpitalu, rokowania nie są najlepsze. Ma oparzenia ponad połowy ciała. Jest przytomny. Podobno cały czas płacze.