- Ostatnia niedziela listopada na Lubelskiej Giełdzie Staroci przyciągnęła tłumy kupujących.
- Plac Zamkowy i okoliczne uliczki wypełniły się stoiskami z tysiącami unikalnych przedmiotów.
- W ofercie można było znaleźć prezenty na Mikołajki: od drobiazgów po rzeczy dużego formatu.
To już stały element lubelskiego krajobrazu, "starzyzna" ma w Lublinie bardzo długą tradycję. Taka jaką znamy dzisiaj, jako odbywający się raz w miesiącu jarmark istnieje od 2010 roku. Gościła w różnych miejscach Lublina, „starocie“ obejrzeć i kupić można było w pobliżu Bramy Krakowskiej i Rynku. Na kilkanaście miesięcy giełda wyniosła się poza mury średniowiecznego miasta pod Liceum im. Unii Lubelskiej, by od kilku lat zajmować Plac Zamkowy.
A tu mnogość potencjalnych prezentów. 6 grudnia za pasem, więc żal było nie skorzystać ze skarbnicy oryginalnych prezentów, jakie można znaleźć na Lubelskiej Giełdzie Staroci. Tradycyjnie w ostatnią niedzielę miesiąca Plac Zamkowy i przyległe doń uliczki zamieniły się w pchli targ, gdzie można było znaleźć dużo ciekawych rzeczy. Czy to dla siebie, czy też podrzucić je do torby św. Mikołaja. Wybierać było z czego. Od świecidełek, obrazów i obrazków, porcelany, oryginalnych figurek w cenach od złotówki, po rzeczy naprawdę wielkiego formatu. Jak stojący zegar (1200 zł) czy siodło ułańskie (800 zł) chociażby.
Czytaj też: Takie skarby można było kupić na Lubelskiej Giełdzie Staroci. Prawdziwe unikaty za przysłowiowe "grosze"!
Przy okazji można było zdobyć atrybuty konieczne do tego, aby samemu roznosić prezenty: kompletny strój św. Mikołaja, nie tandetny, z dobrej jakości brodą do kupienia był za 200 zł. - Może nie tanio, ale posłuży lata. Opłaca się - przekonywali sprzedający. Do tego figurka aniołka, stara, śliczna, ale i kosztująca 400 zł. - Przyda się też na święta - zapewnia kupiec.
Ba, można było kupić także... św. Mikołaja! Figurę sporej wielkości, z pięknie zrobionymi detalami, jak broda, oczy, ręce i dobranymi doń ubraniami oferujący go mężczyzna wycenił na 800 zł. Warte na pewno, gdyż Mikołaja nie przywieziono z jakiegoś pchlego targu w Londynie bądź Hamburgu, tylko stworzył go polski artysta. - Zrobiliśmy go z tatą sami, od początku do końca - zapewnia Damian Koziołkiewicz, który przyjechał z Rzeszowa. Podobnie jak asystentkę św. Mikołaja, blond piękność w czerwonych butach na obcasie (buty wzbudzały powszechne zainteresowanie u pań odwiedzających stoisko). - Nawet ich twarze powstały w naszej pracowni. To postacie z duszą - zapewnia rzeszowski artysta.