W piątek 4 grudnia Łukasz Z. stanął przed Sądem Okręgowym w Lublinie oskarżony o usiłowanie zabójstwa swego brata, którego rok temu uderzył siekierą w czoło powodując pękniecie czaszki. Grozi mu dożywocie.
- Rana po prawej stronie czoła miała 10 cm długości, Łukasz Z. dokonał tego czynu w warunkach recydywy - dowodzą śledczy.
Kinga S. wyszła za Łukasza kilka lat temu, miała już dwójkę dzieci z poprzedniego związku. Początkowo nie przeszkadzał jej wybuchowy temperament męża, ani to, że wielokrotnie był karany m.in. za pobicia i kradzieże. W związku działo się coraz gorzej, jemu nie podobało się, że musi opiekować się jej dziećmi, jej zaś sen z powiek spędzała zazdrość męża. Mężczyzna kilka razy pobił ją, za co trafił do więzienia. Wtedy na drodze Kingi Z. stanął szwagier. Artur Z. był inny - zaczęli się spotykać. Wcześniej jednak kobieta złożyła pozew o rozwód, nie wyobrażała sobie już życia z damskim bokserem, dostała go na 10 dni przed pierwszą rozprawą Łukasza Z. Oboje ukrywali się ze swym uczuciem, nie chcieli uniknąć złych emocji ze strony rodziny. Mieli rację, bo kiedy w połowie listopada Łukasz Z. wyszedł z więzienia, urządził Kindze S. piekło na ziemi. Podejrzewał bowiem, że związała się z jego bratem. Wprawdzie wyprowadził się z mieszkania, ale dręczył poza nim.
- Od listopada do grudnia 2019 roku wszczynał awantury, lżył ją przy świadkach, ciągnął za włosy, uderzył w głowę ręką w gipsie - ustalili w czasie śledztwa prokuratorzy.
Dalsza część artykułu poniżej wideo:
Feralnej nocy Łukasz Z. pił z kolegą i postanowił odwiedzić swą żonę. Wziął ze sobą siekierę. Chciał porąbać meble, które za dobrych czasów kupił na raty, a zostały w domu Kingi S. Na miejscu zastał brata. Artur Z. nie zamierzał już udawać, że nic nie łączy go ze szwagierką. Doszło do awantury. Odrzucony małżonek zamachnął się w pewnym momencie siekierą. Czoło Artura Z. wnet zaczerwieniło się od krwi. Kiedy to zobaczył, uciekł.
- Zabrałeś mi rodzinę - krzyknął tylko.
Policjanci zatrzymali go pod blokiem. Trafił do aresztu. Na sali sądowej zaproponował mediacje, na które zgodził się jedynie jego brat. Zresztą Artur Z. już w czasie śledztwa przekonywał, że to jego wina.
- To taka braterska bójka, nie przypominam sobie siekiery - podkreślał. Na sali sądowej zjawili się we dwójkę, Artur Z. i była już żona oskarżonego. Łukaszowi Z. grozi dożywocie.