Młode, harde twarze, na rękach kajdanki. Po oprawcach Marka nie widać skruchy. Nie sprawiają wrażenia przybitych tym, co się stało. Przeciwnie. Są zadowoleni, że ich proces toczy przy drzwiach zamkniętych, bo sąd wykluczył jawność, powodowany drastycznymi okolicznościami sprawy. Kaci i ich ofiara znali się dobrze, byli sąsiadami. Wspólnie też bawili się pod koniec maja ub.r. nad jeziorem Białym w Okunince, niedaleko Włodawy. Między Mateuszem a Markiem doszło wówczas do utarczki. Szybko jednak się uspokoili i zapomnieli o całej sprawie. Tak się przynajmniej wydawało, bo nazajutrz spotkali się znowu i pili wódkę, siedząc w aucie. A jednak dawne animozje wróciły i koledzy po raz kolejny skoczyli sobie do oczu. Tyle że tym razem nikt ich nie rozdzielił, a w sukurs Mateuszowi przyszedł jeszcze Rafał.
Polecany artykuł:
- Przyciskając nogą szyję poszkodowanego oddali na niego mocz. Potem załadowali swą ofiarę do bagażnika i zawieźli pod dom Mateusza. Tam ponownie skatowali Marka i zgwałcili kijem bejsbolowym. Wszystko nagrywali telefonem – ustalili śledczy.
Ale oprawcom było mało. Rafał i Mateusz ponownie zapakowali ledwo żywego chłopaka do auta i wywieźli do lasu. Tam dołączyli do nich Damian i Greta. Pastwili się nad Markiem – zmusili go, by udawał psa, potem kazali mu wejść do stawu i stać w wodzie po szyję. - Zabijemy cię, jak komuś coś powiesz – zapowiedzieli na koniec.
Skatowany chłopak trafił do szpitala, a policja szybko wyłapała degeneratów. Nie przyznają się do niczego. – Baliśmy się kolegów – wyznali jedynie Damian i jego dziewczyna Greta. Całej czwórce grozi do 12 lat więzienia.
* Imię ofiary zostało zmienione