Przedsiębiorcy tracą przede wszystkim wskutek obostrzeń, które ograniczają ich działalność. Nieczynne są m.in. kluby fitness, kina i hotele, w bardzo ograniczonym zakresie działają lokale gastronomiczne, które mogą oferować pożywienie wyłącznie na wynos. Klientów jest coraz mniej, dochody spadają w zawrotnym tempie, a rachunki trzeba płacić.
Większość przedsiębiorców zgodnie twierdzi, że pomoc finansowa od rządu jest niewystarczająca. Środki z tarczy antykryzysowej przychodzą z opóźnieniem i nie wystarczają na pokrycie nie tylko strat, ale także bieżących należności.
Studyjne kino "Bajka" w Lublinie powstało 30 lat temu, w trudnych czasach, gdy na polski rynek wchodziły multipleksy, a małe kina w większości się zamykały.
- Pierwszy seans to był "Tańczący z wilkami" - wspomina Waldemar Niedźwiedź, właściciel kina "Bajka". - Z multipleksami daliśmy sobie radę. Z covidem jest zdecydowanie gorzej.
Po pierwszym lockdownie liczba klientów drastycznie spadła. Większość seansów się nie odbywała, na widowni było maksymalnie 30 osób. Później znów rząd zdecydował o zamknięciu kin.
- Zaczyna nam brakować nadziei - mówi w rozmowie z reporterem "Uwagi" pracownica kina "Bajka", Iga Wójtowicz.
Obecny rok miał być wyjątkowy, jubileuszowy. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
- Jeżeli nic się nie wydarzy i frekwencja nie wzrośnie i państwo nie uruchomi jakiejś konkretnej pomocy, pozostaną tylko długi. Samochód jeszcze mogę sprzedać, mieszkania już nie, bo przecież muszę gdzieś mieszkać - mówi właściciel kina.
Pan Marcin od dwóch lat prowadzi w Tychach niewielki bar z makaronem. Wcześniej pracował w hotelowej restauracji, jednak został zwolniony ze względu na swoją chorobę - stwardnienie rozsiane.
Marcin Grabała mieszka z babcią, która była kucharką. To dzięki niej gotowanie stało się jego pasją.
- Kocham to robić - mówi Marcin Grabała. - Początek był ciężki, drugi rok już lepiej.
Pojawiły się nawet plany otwarcia drugiego punktu, ale przyszła pandemia.
- Każdy dzień jest dla mnie horrorem. Jeszcze do grudnia mam jak przeżyć. A co dalej? - mówi. - Bardzo boję się bankructwa. Przy mojej chorobie i w tych czasach pieniądze są mi bardzo potrzebne.
Żeby przeżyć, pan Marcin musi sprzedać co najmniej 60 porcji dziennie. W obecnej sytuacji jest to prawie niemożliwe. Jeśli dalej tak będzie, za około 2-3 miesiące działalność stanie się już całkiem nieopłacalna.
- To będzie koniec, nie będę miał celu w życiu - mówi pan Marcin w rozmowie z reporterem "Uwagi".
Polecany artykuł:
Z podobnymi problemami musi radzić sobie także właściciel sieci hoteli w Krakowie.
- Ponad 20 lat harówy i wszystko stoi puste - mówi Adam Rajpold właściciel sieci hoteli na krakowskim Kazimierzu. - Pandemia dała nam wszystkim po kościach. To co teraz się dzieję... nie wiem czy przetrwamy. Ciężko mi o tym mówić.
Z czterech hoteli należących do pana Adama, od wiosty czynny jest tylko jeden. Z blisko 70 dostępnych pokoi zajęte są zaledwie cztery. Największe obłożenie, czyli około 20 procent, było we wrześniu. Obecnie na ulicach Krakowa jest pusto. Nie ma turystów. Miasto jest wymarłe.
- Serce się kraje jak to widzę. Wszystko stoi puste. To 25 lat ciężkiej pracy - mówi ze łzami w oczach pan Adam.
Mężczyzna żyje obecnie z oszczędności. Z powodu trudności spowodowanych pandemią nie zwolnił ani jednej osoby, jednak żeby utrzymać pracowników, będzie musiał wziąć kredyt. Pan Adam nawet nie dopuszcza myśli, że będzie musial sprzedać swój biznes
- Ta sieć hoteli była moim marzeniem - mówi.