- Sąd Okręgowy w Lublinie skazał lekarza Andrzeja K. na 10 lat więzienia za zabicie żony w Annopolu.
- Kobieta miała około 35 ran kłutych i ciętych, nie udało się jej uratować.
- Proces toczył się za zamkniętymi drzwiami.
- Sąd uznał, że oskarżony działał w silnym wzburzeniu; wyrok jest nieprawomocny.
- Prokuratura domagała się surowszej kwalifikacji, grożącej dożywociem.
- Małżeństwo uchodziło za zgodne, prowadzili wspólnie przychodnię.
- Biegli psychiatrzy stwierdzili, że lekarz był poczytalny.
- Tak dla wszystkim będzie lepiej - mówił podobno doktor K., kiedy wyciągał przed siebie ręce, żeby policjantom go zatrzymującym było wygodniej go skuć. W Annopolu, powiat kraśnicki, liczącym niespełna 2500 mieszkańców miasteczku położonym nieopodal brzegu Wisły małżeństwo K. znane było każdemu. To nie przesada, przez lata prowadzili wspólnie przychodnię zdrowia przy ul. Leśnej. On był lekarzem, przyjmował pacjentów, ona zaś pielęgniarką. Żadnych, ale to żadnych niepokojących rzeczy. Doktor K. był zdaniem ludzi świetnym specjalistą, który pomagał przez lata kilku pokoleniom. - Moja córka uwielbiała do niego chodzić, miał podejście do ludzi - oceniali we wrześniu ubiegłego roku, tuż po tragedii.
Przychodnię zdrowia prowadził wspólnie z żoną Dorotą. Tak widnieje w dokumentach. - Ale decyzje podejmowała ona, pani Dorota szefowała - zwracał uwagę ktoś inny, poruszając być może bardzo ważną rzecz. Znał ich dobrze. - On się czuł przez nią tłamszony, wykorzystywany i tak od ponad 20 lat. Miał dość - dodaje nasz rozmówca.
Bo na zewnątrz wyglądali na zgodne małżeństwo. Choć żyli na dobrej stopie, nie afiszowali się bogactwem. Mieszkali w bloku, nieopodal przychodni. To tam doszło do tragedii. Rano, około 7. Andrzej K chwycił butelkę po wódce i uderzył nią żonę w głowę. To było początkiem masakry. - Uderzył pokrzywdzoną butelką w głowę, powodując wylew podskórny w okolicach szczytu głowy, a następnie 35-krotnie ugodził ją nożem w okolice tułowia, klatki piersiowej, kończyn górnych oraz twarzy, powodując obrażenia ciała w postaci kilkudziesięciu ran ciętych i kłutych, w tym kilku penetrujących do klatki piersiowej i raniących dolny płat płuca. Obrażenia te, wraz z następowym wykrwawieniem zewnętrznym i wewnętrznym, doprowadziły do zgonu – kilka miesięcy później, 14 maja 2025 w pierwszym dniu procesu przed sądem oskarżał go prokurator.
Krwawe ślady znaczyły drogę z kuchni do pokoju i dalej, na balkon. Dorota K. uciekała, z balkonu krzyczała o pomoc. Nikt nie zdążył pomóc, choć policja zawiadomiona przez świadków pojawiła się natychmiast. Z niedawno otworzonego posterunku policji mieli do nich nieco ponad kilometr. Choć spodziewano się, że Andrzej K. zabarykaduje się w mieszkaniu, on spokojnie otworzył drzwi. Jego spokój i widok nieruchomego ciała w kałuży krwi to zestawienie budzące grozę.
- Patrol przystąpił natychmiast do reanimacji, wezwał też wsparcie medyczne. Mimo wysiłku ratowników, życia kobiety nie udało się uratować. Policjanci zatrzymali do sprawy 64-latka, w trakcie zatrzymania był on spokojny, nie stawiał oporu - opowiadał wówczas asp. Paweł Cieliczko z policji w Kraśniku.
Czytaj też: Bartłomiej B. zabił ojca i brata siekierą, uciekł ze szpitala. Wyrok 30 lat więzienia utrzymany
Ze względu na delikatną materię, jakiej tyczy się postępowanie sądowe, które dotyka m.in. synów małżeństwa proces odbywał się za zamkniętymi drzwiami. Andrzej K. nie przyznaje się do winy, twierdzi, że bronił się jedynie przed atakiem żony. - Gdzieś musiała się zdarzyć ta kropla, która przelała czarę - opowiadał mediom przed salą sądową jeden ze świadków. Jego zdaniem Andrzej K. był źle traktowany przez żonę, małżeństwo nie było szczęśliwe. – Przyczyna na pewno wyszła od niej. Stało się, jak się stało, a to nie była pierwsza sytuacja, gdy ona z nożem do niego startowała – mówił.
Andrzej K. był poczytalny w chwili zdarzenia. - Jestem lekarzem i na własną rękę leczyłem się na zaburzenia depresyjne i bezsenność - przyznawał przed sądem. Spokojnym, opanowanym, wzbudzającym zaufanie głosem. Sąd uznał, że Andrzej K. zabił swoją żonę, "działając pod wpływem silnego wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami”, za co został skazany na 10 lat więzienia. Wyrok jest nieprawomocny.