O tym, że w rozległych lasach rosnących na granicy Lubelszczyzny i Mazowsza można spotkać wilka mówi się co najmniej od sześciu lat. Kilka razy udało się nawet zrobić im zdjęcie, a bogactwo zwierzyny sprawiło zapewne, że wilcza wataha postanowiła zostać w tej okolicy na stałe. Świadczą o tym ślady, takie jak np. dokładnie wyczyszczone z mięsa szkielety saren, łosi czy jeleni.Pan Tomasz do strachliwych nie należy, lasy wokół rodzinnego Kłoczewa zna jak własną kieszeń, stąd nie odmówił sobie niedzielnego grzybobrania. 8 sierpnia przed południem wspólnie z kolegą wsiedli w samochód i jako pierwszy przystanek wybrali miejsce odległe o jakieś 400 metrów od domu. Szybko znalazł pole pełne kurek i jął zbierać je klęcząc na kolanach.- Nagle poczułem łapy na moich barkach. Myślałem, że to Saba, mój pies uciekł z podwórza i mnie znalazł. Chciałem go objąć i przytulić - wspomina. Rychło przekonał się, że to nie pies. - Zobaczyłem wielkie zębiska, przeraziłem się, bo zrozumiałem, że to wilk!
Drapieżnik zapewne myślał, że ma do czynienia z mniejszym celem (pan Tomasz był na kolanach, pochylony w stronę podłoża) i uznał, że będzie to dobry posiłek. Na szczęście mężczyźnie udało się uciec, wprzódy uderzając wilka pięścią w głowę.- Gdyby tego nie widział, nie uwierzyłbym w życiu - przyznaje kolega pana Tomasza, na którego oczach trzy wilki podeszły do grzybiarza. I to na skraju lasu, niedaleko ludzkich siedzib! - Złapałem kawał kija i ruszyłem na niego. Wilki dały za wygraną.W czasie szamotaniny drapieżnik zdołał przejechać zębiskami bądź pazurami po brzuchu mężczyzny. Na łokciu i przedramieniu także ma ślady po spotkaniu z wilkiem.- Nie ma co, przestraszyłem się nie na żarty - mówi.O sprawie powiadomiona została już Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska i wójt gminy Kłoczew.- Apelujemy, aby do lasu nie chodzić w pojedynkę, prosimy też o zgłaszanie tego typu przypadków - podkreślają w gminie.