Lublin: To osiedle fascynowało już w PRL. Jak wygląda teraz?
- Odkryj niezwykłe osiedle z czasów PRL w Lublinie, zaprojektowane przez wizjonera Oskara Hansena.
- Poznaj unikalne rozwiązania architektoniczne, takie jak „pływające” balkony i amfiteatr, które wyróżniały to miejsce.
- Dowiedz się, dlaczego osiedle Słowackiego, mimo upływu lat, wciąż budzi podziw i kontrowersje.
- Sprawdź, jak to futurystyczne założenie przetrwało próbę czasu i co czyni je tak wyjątkowym.
Bloki wijące się wśród drzew niczym wartki potok, pływające po elewacjach balkony, mieszkania skrojone pod lokatora, a do tego własny amfiteatr, sklepy, szkoła i targ, place i placyki zanurzone w drzewach - tak miało być i po wielkiej części było na jednym w najbardziej oryginalnych i niesamowitych osiedli ery PRL. Jak wygląda dzisiaj? Naszemu dziennikarzowi towarzyszyli w wędrówce Krzysztof Rymar i Adam Kozioł, pracownicy Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.
Zacznijmy jednak od osiedla im. Adama Mickiewicza, które LSM wybudowała wcześniej, jako pierwsze w swej historii. Dużo praktyczniejsze, lepiej wykonane, z lepszych materiałów, być może bardziej przyjazne mieszkańcom. Tyle tylko, że o nim rzadko kiedy się mówi, ot, osiedle z lat sześćdziesiątych jak dziesiątki innych. Za to leżące przez "miedzę" po drugiej stronie ulicy Wileńskiej „osiedle Hansenów" to co innego. Już w czasach 70-tych stanowiło architektoniczny smaczek, modernistyczny klejnocik, a futurystyczny targ "przy Wileńskiej" i alejki osiedla odwiedzali studenci architektury z całej Europy.
Przeczytaj też: Tajemnicza postać na zamku na Lubelszczyźnie. Fascynująca i przerażająca historia
Dalszy ciąg materiału znajduje się pod galerią ze zdjęciami!
Wizjoner z Norwegii miał trudne zadanie, ale podołał
Hansen miał trudniejsze zadanie od twórców osiedla Mickiewicza. Mieszkania miały być o 30 procent tańsze niźli u sąsiada, a w dodatku miało ich być więcej, niż założył to pierwotnie architekt. Początkowo miało mieszkać tam 5 tysięcy osób, władze zażądały, aby było ich siedem tysięcy! Musiał więc zagęścić metraż, stąd w większości były to klitki, największe mieszkania miały nieco ponad 50 metrów kwadratowych. Na wzgórze, gdzie znajduje się osiedle maszyny budowlane wjechały w 1965 roku.
- Gdy budowano pierwsze bloki przy ul. Balladyny wokoło jeszcze rosły i kwitły sady, a w nich czereśnie, jabłonie, grusze - niektóre przetrwały do dziś - czytamy na stronie internetowej LSM.
Na powierzchni 17ha zlokalizowano 5 zespołów budynków mieszkalnych: czteropiętrowe bloki przy ul. Balladyny i Skierki oraz po 3 budynki 11-kondygnacyjne przy ul. Wileńskiej i T. Zana. Łącznie 18 budynków (ok. 2.000 mieszkań). Na obrzeżach wkomponowano szkołę podstawową, przedszkole, żłobek, ośrodek zdrowia oraz zespół usługowo-handlowy z pasażem i placem targowym.
Architekt zastosował metodę tzw. Linearnego Systemu Ciągłego i wydzielili trzy strefy: mieszkaniową, komunikacyjną i przemysłową. Do strefy pierwszej nie wpuścił aut, pomiędzy blokami mieli poruszać się jedynie mieszkańcy, co zresztą zostało do dzisiaj. I nikt nie boi się, że bawiące się dziecko zostanie obtrąbione przez mknącego uliczkami kierowcę. Parkingi, a nawet garaże powstały na zewnątrz osiedla. Podobnie jak usługi: szkoła, przedszkole, sklepy.
Zobacz też: 19-letni Damian to superbohater. Przepłynął 100 kilometrów. Wszystko dla Adasia
"Moje miejsce na ziemi"
Najbardziej znany jest targ, który jest charakterystycznym punktem na mapie Lublina. Zespół kilkunastu budynków handlowo-usługowych w dwóch poziomach, z kładkami łączącymi poszczególne części i zadaszone miejsce dla straganiarzy (mieli do dyspozycji stoły, toaletę, itp. , co wtedy było absolutną rzadkością) robiło wrażenie. Niestety dzisiaj miejsce to nie urzeka - niszczeje coraz bardziej.
Pani Anna Madej (78 l.), która sprowadziła się do bloku przy ul. Balladyny w 1968 roku pamięta, że wszyscy jej tego zazdrościli - Widna kuchnia, nowoczesny targ, a do tego szkoła pod nosem - mówi. Zielone, spokojne osiedle podoba się jej do dzisiaj. - To moje miejsce na ziemi - podkreśla.
Oskar Hansen starał się, żeby to miejsce było jedynym taki miejscem, niepodrabialnym. - Patrząc na mapę osiedla widzimy kilka długich bloków, które podobno w zamyśle twórcy miały przypominać strumień. Umieścił na nich tzw. przyczółki, czyli elementy wystające z bryły bloku, w którym działały pracownie artystyczne - opowiadają panowie, z którymi chodzimy po osiedlu. - W przyziemiach zadbał o miejsce, gdzie będą działać punkty usługowe - dodają.
Na krańcu osiedla działał Teatr Formy Otwartej, rodzaj amfiteatru dla mieszkańców. Ziemia do budowy pochodziła z fundamentów pod budowane bloki. To jedyne takie miejsce w Polsce. Amfiteatr miał stanowić pole dla dowolnych działań kulturalnych, jakie chcieliby w tym miejscu prowadzić mieszkańcy. - Wielopoziomowy system kwadratowych tarasów, na których postawi się ławki, gdzie kilkudziesięciu bardziej poetycko nastawionych mieszkańców osiedla będzie mogło usiąść słuchając i patrząc - tak opisywał to miejsce krytyk Jerzy Olkiewicz w opublikowanym w kwietniu 1967 roku w ”Architekturze” krótkim eseju o autorze projektu lubelskiego osiedla, wybitnym polskim architekcie norweskiego pochodzenia.
Czy osiedle Słowackiego przetrwało próbę czasu?
Niestety, dzisiaj niszczeje i zamiast „poetycko nastawionych“ mieszkańców popularny „Łysak“ gości ludzi bardziej przyziemnie przywiązanych do tanich trunków. Mimo wszystko osiedle Słowackiego jest niesamowite. Bo to chyba tylko tam powstały wieżowce, w których łączono trzy-cztery okna jedno przy drugim.
- Dzięki temu mam całą ścianę w szkle i widok na cały, naprawdę cały Lublin - opowiada właściciel domu na X piętrze. Ojciec, po którym odziedziczył lokum opowiadał mu, że mieszkania układane były pod konkretnego lokatora - inne dla inżyniera, inne dla kucharza, a inne dla pracownika fabryki, co dało się osiągnąć tylko na początku, bo potem podszykowane pod konkretne osoby mieszkania szły jak leci, z listy.
Balkony można było ustawiać w pokoju, w którym najbardziej to pasowało. Oczywiście jest wiele niedociągnięć, niedoróbek, rozwiązań może pięknych (jak choćby wystające ponad linię dachu pojedyncze mieszkania, które zimą przemarzają), ale niepraktycznych. Na pewno wiele, bardzo dużo miejsc wymaga pilnego remontu, który z racji tego, że osiedle objęte jest ochroną konserwatorską są bardzo drogie, ale jest to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Kiedy wchodzi się przez liczne prześwity ozdobione mozaikami, stworzonymi przez artystów na osiedle, to wchodzi się do innego świata, który szybko ucieka. - To świat, w którym nie zamykało się drzwi wejściowych na klucz, no bo może któryś z sąsiadów zechce wejść i pożyczyć sobie trochę cukru - tłumaczy pani Madej.
Być może - a nawet na pewno - nie każdemu osiedle Słowackiego przypadnie do gustu. Bo jest stare, zniszczone, a mieszkanka małe i niepraktyczne, ale jak ulał pasują tu słowa jednego z prelegentów panelu dyskusyjnego zatytułowanego „Paskuda mojego miasta “, który miał miejsce w maju 2008 roku:
- Przyjrzyjmy się osiedlu Słowackiego, które zostało zaprojektowane przez bardzo znanego i wybitnego architekta Oskara Hansena. Uszanował on naturalny pejzaż przestrzeni, bardzo dobrze wykorzystał tamtejsze pagórki, wąwozy. I w tę naturalną tkankę pejzażową wbił klocki mieszkaniowe, które są zwyczajnie brzydkie (...) Bo uważam, że choć te budynki są brzydkie, zbudowane z materiałów niskiej jakości, to jednak są częścią pewnego harmonijnego układu, któremu należy się szacunek i ochrona. Lublin pokazał dojrzałość. Pokazał, że nie tyle ceni piękno, co tożsamość - czytamy.