Gdy doszło do wybuchu, pan Mateusz (30 l.), z którym udało się nam porozmawiać, był w domu. Mieszka w sąsiedniej miejscowości. Miał przyjść do pracy na godzinę 19.00, na drugą zmianę. Miał jednak szczęście w tym ogromie nieszczęścia, bo do eksplozji w Przewodowie doszło o godzinie 15.40.
- Widziałem z domu ogromny dym. Usłyszałem straszne huknięcie, aż szybami trzęsło - opowiada w rozmowie z reporterem "Super Expressu" - Myśleliśmy na początku, że to suszarnia wybuchła, bo tam jest piec, ale się okazało, że to rakieta spadła.
Mężczyzna pracuje w Przewodowie od 5 lat, dlatego dobrze znał zmarłych Bogusława W. (62 l.). Bogdana C. (60 l.), którzy są ofiarami wybuchu. Bogdan C. był traktorzystą, pracującym w suszarni zbóż. Tego feralnego dnia akurat jechał ciągnikiem z kukurydzą. Bogusław W. był natomiast magazynierem.
- To byli moi bardzo dobrzy koledzy. Tutaj każdy każdemu pomagał. Bardzo dobrzy ludzie - mówi nam pan Mateusz.
Mężczyzna jest przerażony ogromem dramatu.
- Nogi się pode mną ugięły. Najpierw myślałem, że to ten piec wybuchł, potem się okazało, że rakieta spadła na wagę. Mam problemy z sercem, wątrobą, myślałem, że zemdleję. Zrobiłem się blady. Jak mi powiedzieli, że tych dwóch panów nie żyje... to mogłem być ja. To mogłem być ja... - powiedział w rozmowie z reporterem "Super Expressu".
Na pytanie reportera, czy współpracował z ofiarami tragedii odpowiada:
- Oczywiście. Przez cały czas. Zajmowaliśmy się dosłownie wszystkim, tam jest 2,5 tysiąca hektarów. Pracowaliśmy razem i w polu, i na suszarni. Ze wszystkimi się pracowało - słyszmy.