Według ustaleń prokuratora, Monika B. urządziła córce piekło. 43-latka usłyszała zarzut znęcania się ze szczególnym okrucieństwem. Grozi jej 20 lat więzienia. - Kobieta od 2017 roku doprowadzała do kontaktu skóry dziecka z nieustaloną płynną substancją toksyczną o cechach drażniących/żrących, powodując rozległe zmiany skórne w różnych fazach rozwoju. Doszło do trwałego, istotnego zeszpecenia dziecka, zaburzającego normalne społeczne funkcjonowanie człowieka i spełnianie adekwatnych do kolejnych etapów życia ról społecznych - informuje nadkomisarz Andrzej Fijołek, Rzecznik Prasowy KWP w Lublinie.
Do dramatu doszło w jednej ze wsi koło Łukowa. Sąsiedzi Moniki B. nie mają o niej dobrego zdania. Część osób od dawna podejrzewała, że coś może być nie tak. "Sam widziałem, że ją specjalnie sadzała w miejscu, gdzie były kleszcze", "Ona nie robi, tylko z tego dziecka żyje" - komentują. W winę żony nie wierzy pan Marian. - W życiu nie uwierzę, że ona mogła coś zrobić takiego. Przecież bym coś zauważył i zareagował. Julcia też by powiedziała, to mądre dziecko jest. Kochane. Przecież by coś na badaniach wcześniej wyszło. Ona od 2. roku życia choruje. To przyszło nagle, nie wiadomo skąd. Kochamy ją bardzo, zabawki jej robię. Kucyki nawet ma swoje, uwielbia konie, prowadzam ją na nich - mówi z żalem. Mężczyzna przyznał, że już rok temu Julka, na zlecenie prokuratury, była u psychologa. Podobno już wtedy były podejrzenia, że dzieje się coś złego. - Dziecko było przesłuchiwane. I pytali się czy mama robi ci jakąś krzywdę. Dziecko zeznało, że nieprawda - tłumaczył pan Marian.
- Zostałem sam w domu z dzieckiem. Co będzie to nie wiem - dodaje.