Wprawdzie z zapowiadanych trzech tysięcy protestujących zjawiło się (według szacunków policji) około tysiąca osób, to i tak w centrum Lublina było tłocznie i głośno. Wśród protestujących byli także górnicy ze Śląska i przedstawiciele różnych innych branż z całej Polski. - Boimy się - mówią krótko panowie, którzy przyjechali z Łęcznej, gdzie mieszka największa część z sześciotysięcznej załogi Bogdanki. Boją się nie tylko Zielonego Ładu, ale i planów właściciela kopalni (Grupa Enea), która ma zamiar znacznie ograniczyć wydobycie w lubelskiej kopalni, gdzie teraz fedruje się ponad 7 mln ton dobrego jakościowo węgla rocznie. - To nie chodzi tylko o nas. Kopalnia płaci miliardowe podatki, z węgla żyjemy nie tylko my, ale żywi się przy nas mnóstwo osób. Sponsorowane są też kluby sportowe, kultura...co z nimi? - pytają.
Nie wierzą w zapewnienia Krzysztofa Komorskiego, wojewody lubelskiego, że nikt nie planuje zwalniać ludzi ani wygaszać kopalni. - To jak oni sobie to wyobrażają? Będziemy wydobywać 25 procent tego co dzisiaj i nikt nie straci pracy? To niemożliwe - słychać było w tłumie.
"To jest likwidacja zakładu pracy"
Mariusz Romańczuk, przewodniczący kopalnianej Solidarności podał konkretne liczby. – Jeżeli w perspektywie 2035 roku mamy 2 miliony ton, to jest likwidacja zakładu pracy. Zakładu, który wypracował 4 miliardów zysku i który wpłacił do Skarbu Państwa miliard złotych w postaci podatku CIT, a dalsze 600 milionów trafiło do samorządów lokalnych w postaci różnego rodzaju opłat i podatków - wylicza.
Oczywiście oberwało się słownie rządzącym, premierowi w szczególności, kilku "zmęczonych" protestem związkowców wracało do domu całą szerokością deptaka bluzgając na całe gardło, ale mimo wszystko protest przebiegł kulturalnie i z zgodnie z założeniami. - Zgromadzenie górników w Lublinie dobiegło końca. Przebiegło spokojnie i bez poważnych incydentów - podsumowali policjanci.
Po 15-tej było po wszystkim. Auta wróciły na ulice na wyłączone z ruchu ulice, lublinianie wracali z pracy do domów.