O tym, że z jednego z przedszkoli w Lubartowie zniknął czteroletni Mariusz, policję powiadomili rodzice chłopca, którzy po godzinie 15.00 przyszli po dziecko do przedszkola. Jak to się dzieje w takich przypadkach, policjanci w okamgnieniu wdrożyli odpowiednie procedury, o zniknięciu dziecka dowiedziały się wszystkie komendy policji w kraju, a na ulicę miasta skierowano ponad 50 funkcjonariuszy.
Zobacz też: Koronawirus w Polsce 8.03. Ile jest dziś nowych przypadków? Trzecia fala pandemii. Dane z Lubelskiego
Mundurowi szybko odkryli, że ktoś odebrał chłopca, przedstawiając się jako jego dziadek. To mogło skończyć się tragicznie.
Jak się okazało później, mężczyzna dziadkiem był w rzeczywistości. Tyle że... Marcina, kolegi „uprowadzonego” Mariusza. Imiona były dla 80-latka (z racji wieku niedosłyszącego i niedowidzącego) bardzo podobne, a i fizycznie chłopcy nie różnili się znacznie.
– Do zdarzenia doszło w piątkowe popołudnie. Policjanci odnaleźli chłopca w mieszkaniu mężczyzny. Jak podejrzewaliśmy już wcześniej, z przedszkola zabrał dziecko przez pomyłkę. Chłopiec cały i zdrowy wrócił do domu – informuje st. sierż. Jagoda Stanicka z policji w Lubartowie.
Jak nam się udało dowiedzieć nieoficjalnie, fałszywy dziadek wzbudził od razu zaufanie Mariusza, a sam nawet nie pomyślał, że popełnił tak fatalną pomyłkę. Idąc ulicą, rozmawiali ze sobą, a już w domu mężczyzna dał chłopcu zupę i puścił bajki w TV. Był kompletnie zaskoczony wizytą policjantów. Najpewniej uniknie odpowiedzialności karnej.
Kłopoty mogą czekać za to przedszkolankę, która nie sprawdziła, komu powierza dziecko. – Wszczęto czynności sprawdzające, czy nie doszło do narażenia chłopca na utratę życia lub zdrowia – dodaje Stanicka. Poszkodowany najbardziej jest chyba Marcin, prawdziwy wnuk roztargnionego 80-latka. Długo czekał, aż ktoś przyjdzie po niego do przedszkola.