Wyrazy współczucia dla rodziny

Krzysztof chciał ratować dzieci. Zginął razem z nimi. Nowe fakty w sprawie pożaru w Idalinie rozdzierają serce

Tragiczny finał pożaru w Idalinie na Lubelszczyźnie. Pan Krzysztof zginął z trójką dzieci. Przejmujący dramat rozegrał się w nocy z czwartku na piątek (12/13 listopada 2024 r.). - Wrócił się, aby ratować dzieci. Wszedł i już nie wyszedł - mówi nam pan Marek, sąsiad ofiar. Nowe fakty podajemy w poniższym artykule.

Tragiczny pożar w Idalinie. Cztery osoby nie żyją

W Idalinie i w powiecie opolskim mówi się teraz przede wszystkim o tragedii, która rozegrała się w nocy z czwartku na piątek. W pożarze domu na Lubelszczyźnie zginął ojciec z trójką dzieci. Na miejsce zdarzenia pojechał nasz reporter. Do działań zaangażowano aż 70 strażaków. 

- Doszło do niesamowitej tragedii. Zginęło troje dzieci i jedna osoba dorosła. Przy każdej takiej tragedii, my jako strażacy apelujemy o montowanie prostych urządzeń, takich jak czujnik dymu, czy czujnik tlenku węgla, które w porę zasygnalizują nam istniejące niebezpieczeństwo i pozwolą na ewakuację - powiedział nam kapitan Tomasz Stachyra, rzecznik prasowy Lubelskiego Komendanta Państwowej Straży Pożarnej. - Przypuszczalną przyczyną tego zdarzenia był pożar urządzeń ogrzewczych. Z pewnością dochodzenie potwierdzi nasze przypuszczenia - dodał. Dalszy ciąg materiału znajduje się pod galerią ze zdjęciami!

Kim były ofiary pożaru w Idalinie?

Nasz reporter potwierdził, że w pożarze zginął 45-letni Krzysztof. Ciało mężczyzny zostało znalezione w przedpokoju. Kolejną z ofiar jest nastoletnia córka. Najmłodszą ofiarą był 2-letni chłopiec. Ogień zabił również 4-latkę. Dzieci znajdowały się w jednym pokoju. Z płonącego budynku wydostała się pani Agnieszka - żona 45-latka oraz jej nastoletni syn. Rodzina przeprowadziła się do Idalina kilka lat temu - usłyszał na miejscu nasz reporter. Wszyscy cieszyli się sympatią ze strony sąsiadów. - Rodzinni i sąsiedzcy - mówią naszemu reporterowi mieszkańcy powiatu opolskiego.

Chciał ratować dzieci, zginął w płomieniach

Dziennikarz "Super Expressu" rozmawiał m.in. z panem Markiem, który mieszka w miejscowości, w której rozegrał się dramat. Jego relacja porusza do granic możliwości. Okazuje się, że ojciec robił wszystko, aby ocalić swoje dzieci.

Tak mówili, że wyszli na dwór, a on wrócił, by ratować dzieci. Wszedł do mieszkania i już nie wyszedł. Po północy zaczęło się palić, ok. w pół do pierwszej dostałem telefon. Sprowadzili się tutaj kilka lat temu. To dobra rodzina była - mówi nam poruszony sąsiad ofiar.

- To straszna tragedia. Słyszałam piski. Nie można było im pomóc - mówi wstrząśnięta pani Weronika. Do sprawy wrócimy w naszym serwisie. Rodzinie i bliskim ofiar składamy wyrazy współczucia.