Pan Grzegorz jest kierowcą rejsowego busa od kilku lat. Można powiedzieć, że trasę między Opolem Lubelskim a Puławami zna jak własną kieszeń. Przemierza ją kilka razy dziennie, zna każdy metr tej drogi. Ładnej, prostej, biegnącej w sporej części przez las. Urokliwy i niebezpieczny.
Kilka dni temu jechał tamtędy i wiózł pasażerów. Dwie 30-latki siedziały w tylnej części busa. Minął właśnie położoną w środku lasu wieś Mieczysławka.
- To był ułamek sekundy. Zobaczyłem tylko jakiś duży przedmiot, który przeleciał mi przed nosem. Dźwięk zbitej szyby i krzyk pasażerek - wspomina. Duży, ponad metrowy konar oderwał się od drzewa, wbił się w szybę czołową busa. Zatrzymał się dopiero na podłodze auta
- Minął moją głowę o kilka centymetrów – opisuje kierowca. Na szczęście pan Grzegorz pokazał, że jest profesjonalistą. Nie odbił kierownicą, nie zasłonił się rękami wypuszczając ją z rąk… Z zimną krwią zatrzymał auto. Nikt nie ucierpiał.
Właściciel firmy przewozowej, w której pracuje Mazur, próbował zainteresować wypadkiem instytucje odpowiadające za bezpieczeństwo na drodze. Nic z tego. Choć droga jest publiczna, to las jest prywatny.
- Czy musi dojść do prawdziwej tragedii, żeby znalazł się sposób na usunięcie uschniętych konarów z drzew rosnących na poboczu? – pyta pan Grzegorz.