Lublin i tym razem ocalał. I co ciekawe, w mieście padało przez całą noc. Feralnego dnia, w 1719 roku ogień pojawił się w położonej poza murami miasta dzielnicy żydowskiej. Źródła różnie mówią, co dało początek pożodze: czy to piorun od zbliżającej się burzy, czy to zwyczajne niedopatrzenie gospodyni, która zaprószyła ogień w kuchni. Tak czy inaczej, drewniana zabudowa poczęła płonąć na całego, a ogień szybko dostał się do miasta. Budynki, w większości także drewniane, jeden po drugim poddawały się żywiołowi. Widmo doszczętnego zniszczenia miasta stało się realne.
Czytaj też: 707. urodziny Lublina. Zobacz, z czego jest znany Kozi Gród! Miejsca, ludzie, wydarzenia
Lublinianie nie zwątpili. W najbardziej dramatycznym momencie z bazyliki ojców Dominikanów przy ul. Złotej zebrało się kilkadziesiąt osób, przez ogień i dym ruszyła procesja. Na czele kroczył przeor zakonu, dzierżąc w rękach krzyż i relikwie Drzewa Krzyża Świętego. W klasztorze znajdowały się największe fragmenty Krzyża, na którym według wierzeń umarł Chrystus. W lutym 1991 roku ktoś ukradł je i los ich pozostaje nieznany. Wtedy, 306 lat temu, według przekazów pokazały swą moc. - To co wtedy mieszkańcom daje nadzieję, to wiara. Największe relikwie znajdują się w bazylice Dominikanów, lublinianie szukają w nim ocalenia - mówi o. Arnold, przeor lubelskich dominikanów.
I tak właśnie się stało. Podobno w czasie procesji spadł rzęsisty deszcz, miasto było ocalone.