Kolędnicy

Brodacze to wyjątkowi kolędnicy z Lubelszczyzny. Poznajcie ich historię. "Nie ma ich na pewno nigdzie indziej na świecie"

2024-12-30 11:51

Chuliganią mocno, nieznośni są bardzo i krnąbrni, a ich przerażający wygląd, złowieszcze krzyki i pohukiwania budzą grozę nie tylko dzieci, ale i dziewcząt, porywanych w niewolę! Ale przecież nikt Brodacza nie pogoni, złego słowa nie powie! Brodacze ze Sławatycz na Lubelszczyźnie, jedyni tacy na świecie kolędnicy, jęli żegnać stary rok na swój niebywały sposób.

Kiedy Brodacze pojawili się w Sławatyczach? Tego nikt we wsi położonej nad brzegiem Bugu na Lubelszczyźnie nie pamięta. Brodacze są pewnie starsi niż stojący w centrum kościół katolicki oraz cerkiew prawosławna. Od dawien dawna Brodacze w swój jedyny i niepowtarzalny sposób żegnają w barwnym korowowodzie Stary Rok. Głośni i hulaszczy przewracają spokojną miejscowość do góry nogami, a ich złowieszcze krzyki i pohukiwania budzą grozę dziewcząt i dzieci. I niby chuliganią przy tym mocno, nieznośni są i krnąbrni, to nikt Brodacza nie pogoni i złego słowa nie powie. - Tak naprawdę nie wiemy, kiedy pojawili się w Sławatyczach. W archiwach mamy zdjęcia z okresu przedwojennego, które pokazują Brodaczy w niezmienionej praktycznie formie. Z pewnością zwyczaj ten ma przynajmniej kilkaset lat dlatego, że dziadkowie dziadków opowiadali, że już chodzili jako Brodacze - opowiada SE Arkadiusz Misztal, wójt gminy Sławatycze. - Nie ma ich na pewno nigdzie indziej na świecie - dodaje z dumą podkreślając, że 2021 roku korowód Brodaczy wpisany został na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego.

Wysokie, kolorowe czapy ze wstążkami i kwiatkami zrobionymi najczęściej z bibuły, do tego skórzana maska z doczepionym doń czerwonym nosem, długa broda z włókna lnianego, barani kożuch odwrócony "na nice" i słomianki na nogach... Wyglądają kolorowo i strasznie, i tak się właśnie zachowują. - Mamusiu, boję się - te słowa i płacz słychać było wyjątkowo często. Brodacze uwielbiają krotochwile, uwielbiają psocić i straszyć. Postukując drewnianą lagą wydają z siebie potężne dźwięki, ni to krzyki, ni to piski. Złośliwe takie i straszące. A to komuś włażą do auta, żądając wykupu w kieliszku (bywalcy w autach są na to przygotowani), a to siądą na maskę. I nie ważne, czy to samochód prywatny, czy radiowóz...

Ale spokojnie, Brodacze (w większości młodzi mężczyźni, "kawalery") nikomu tak naprawdę krzywdy nie zrobią. A dziewczęta, te młodsze i te starsze, te niezamężne i całkiem już rodzinne specjalnie nie uciekają, żeby któryś z Brodaczy "wziął je na chocki", czyli obłapiwszy w pasie podniósł do góry i zakręcił jak w tańcu. - Żonom ma to przynieść szczęście w małżeństwie, pannom zaś dobrego kawalera na męża - tłumaczy starszy mężczyzna.

Dla pani Joanny, która z mężem przyjechała specjalnie spod Kielc (świętokrzyskie) pasują mocno takie "chocki". - Czuję się cudownie i dużo młodsza - mówi.

Zanim jednak Brodacze pojawią się na sławatyckich ulicach, czeka ich misternie robota przy stroju. Rychtują go przez cały Adwent z pomocą rodziny. - Ciężka robota. Mi pomagał dziadek, a jemu jego dziadek. A temu z kolei jego dziadek i tak się to pięknie toczy - opowiada jeden z Brodaczy.

I choć jeszcze trwa 2024, to myśli już o tym, jakie przebranie zrobi za rok. Bo Brodaczem się nie bywa. Brodaczem się jest.

Sonda
Czy interesujesz się historią Lublina?
Polska na ucho
Wigilia w Kamienicy