ego styczniowego dnia rodzice chłopca nie zapomną do końca życia. Wtedy zobaczyli, czym jest rozpacz, strach i niepewność, co zdarzy się następnego dnia. Filipek, rozkoszny i zdrowy do tej pory brzdąc strasznie źle się poczuł.
- Leżał bezwładnie na poduszce - wspomina pan Damian. Przerażeni rodzice pojechali z nim do lekarza, a ten nie zwlekając ani chwili skierował ich do szpitala.
- Bałam się wtedy, że to może być zapalenie opon mózgowych. Mój 9-miesięczny braciszek zmarł właśnie na to - opowiada Małgorzata Bulanda, mama chłopca. Prawda okazała się po stokroć gorsza. Tomograf nie kłamał: w głowie chłopca znajduje się złośliwy guz mózgu.
- Lekarz powiedział mi wprost. Życie Filipa wisi na włosku. Ciężko się podnieść po takim ciosie. Zwłaszcza kiedy za chwilę nadchodzi kolejny. Rezonans pokazał, że guz w główce zdążył już urosnąć do ponad 8 centymetrów. Nie potrafiliśmy tego zrozumieć – nasz synek nie miał jeszcze nawet dwóch latek - wspomina tata.
Chłopiec przeszedł już dwie operacje. Podczas pierwszej wszczepiono mu zastawkę, która miała odprowadzić z główki nadmiar płynu. Po tygodniu odbyła się kolejna operacja – tym razem próba usunięcia jak największej części guza.
- Lekarze nie ukrywali, jak ciężki to będzie zabieg. Filipek mógł nie przeżyć - wspominają pięciogodzinną operację, o której codziennie przypomina im długa blizna na głowie chłopca- - Lekarzom udało się usunąć tylko część guza – tylko trzy z ośmiu centymetrów. Nowotwór wciąż jest w główce Filipa. W każdej chwili może odrosnąć, dać przerzuty…
Wiedzieli już, z czym walczy ich syn. Wyściółczak anaplastyczny, najbardziej agresywny nowotwór mózgu.
- Jeśli Filipek dożyje piątego roku życia to będzie cud - słyszeli, w Polsce już nikt nie chciał podjąć się operacji.
- Zaczęliśmy desperacko szukać ratunku za granicą. Skontaktowaliśmy się z rodzicami chłopca, który również miał złośliwego guza mózgu i który wyjechał na leczenie do USA. Jego ostatni rezonans wykazał, że leczenie działa, a guz zniknął. To przywróciło nam nadzieję - mówi pan Damian. - Od razu wysłaliśmy wyniki Filipka do Nationwide Childrens Hospital w USA. Dostaliśmy kwalifikację do leczenia – to doskonała wiadomość. Niestety obok niej jest też ta zła – leczenie Filipka będzie kosztowało ponad 5,5 mln złotych! To niewyobrażalne pieniądze...
Ale się nie poddali. Ruszyły dziesiątki, może setki zbiórek, w których uczestniczy setki, tysiące osób. Pieniądze zbierali m.in. rugbiści Edach Budowlani Lublin, którzy na początku marca przed pierwszym meczem zachęcali kibiców do pomocy Filipkowi. Niestety, to była jedna z ostatnich takich zbiórek...
- Wszystkie imprezy, eventy, pikniki i rajdy zostały wstrzymane na czas pandemii wirusa, a wiec możliwości nagłośnienia zbiórki, a przede wszystkim możliwości zebrania pieniędzy "face to face" z tą chwilę zniknęły - mówią organizatorzy jednej ze zbiórek. Na szczęście w sieci także jest ruch: dobrzy ludzie wystawiają setki rzeczy na aukcje (od książek przez bibeloty, płyny do odkażania po zaproszenia na obiad po epidemii), z których pieniądze zasilają konto Filipka. Pomagają także...w Australii. Anna Christensen mieszkająca w Sydney zainteresowała tamtejsze media. Jej mąż Kasper, szef kuchni w słynnej Sydney Opera House rozsyła po całym świecie zaczyn chleba, z którego jest słynny w całej Australii. Oczywiście tym, którzy złożą datek.
Na tą chwilę do zebrania zostało niecałe 4.5 mln, ale zostało tylko 7 dni.
Tak, owszem, zbiórkę można przedłużyć, ale rak z przerzutami nie będzie czekał. Pomóżmy!
Link do strony, która zajmuje się organizacją zbiórki pieniędzy dla chłopca:
https://www.siepomaga.pl/filip