- MON zapowiedział odbudowę budynku i rekompensatę z MON.
- Mimo obietnic prace nie ruszyły — działka wciąż czeka na decyzje nadzoru budowlanego.
- Małżeństwo mieszka tymczasowo w lokalu przygotowanym przez gminę.
- Pomocną dłoń wyciągnął wójt oraz żołnierze 19. Nadbużańskiej Brygady OT.
- Wesołowscy codziennie wracają na zrujnowane podwórko, by zająć się zwierzętami.
Póki co ich dom stał tak jak stał, czeka na odpowiednie podpisy i decyzje. - Najwyżej będziemy siedzieć wójtowi na głowie do końca życia - śmieje się pan Tomasz, ale więcej w tym śmiechu obaw niż wesołości. Włodarzowi gminy są bardzo wdzięczni. Bernard Błaszczuk ich zdaniem stanął na wysokości zadania. - Gdyby nie on, to pewno nie dalibyśmy sobie rady, nie zapomina o nas. Wczoraj załatwił skądś meble do kuchni, składam je powoli - opowiada.
Mieszkanie jest spore, tak pod 80 metrów kwadratowych. Zostało wyremontowane w ciągu kilku dni po tym, jak dom Wesołowskich - duża, piętrowa "kamienica" jak się mówi na lubelskiej wsi o budowanych w latach osiemdziesiątych piętrowych domach ze strychem przestała praktycznie istnieć. Było gotowe 16 września, Wesołowskich pomagali przeprowadzać m.in. żołnierze 19 Nadbużańskiej Brygady Ochrony Terytorialnej. Początkowo uszkodzony budynek sprawiał wrażenie, że da się go wyremontować, jednak z dnia na dzień pokazywało się nań coraz więcej pęknięć, obraz całości stawał się coraz bardziej ponury. Państwo polskie od początku deklarowało, że nie zostawi Wesołowskich na pastwę losu.
- Na koszt państwa dom rodzinny zostanie odbudowany od podstaw. Dodatkowo, poszkodowana rodzina otrzyma z MON stosowną rekompensatę finansową - już 27 września poinformował w mediach społecznościowych Cezary Tomczyk, sekretarz stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej.
Tyle tylko, że... nic się nie dzieje. Uprzątnięto gruz, to fakt. Dom Wesołowskich zdaje się być jednak zostawiony na potem, jak wstążki z napisem "policja" i "żandarmeria wojskowa", które wciąż powiewają na wietrze przyczepione do płotów. Nie ma dnia, żeby do Wesołowskich nie zaszedł jakiś sąsiad, spytać się czy coś potrzeba, a przy okazji dowiedzieć się, czego to wszystko tyle trwa.
- Czekamy na decyzję nadzoru budowlanego - mówi im pan Tomasz. Ich serca są przecież tam. A kwiatki w oknach nowego lokum, które wzięli ze starego domu nie są w stanie podarować im ciepła, co dawały na własnych śmieciach.
- Boimy się, co będzie dalej. Boimy się tego, że nauczymy się żyć tutaj, nasz dom zostanie wybudowany i po raz kolejny trzeba będzie zrywać korzenie, przeprowadzać, uczyć się życia na nowo - mówi poważnie mężczyzna. - To nie jest już wiek, w którym chce się to robić...
Codziennie rano pojawiają się na swoim podwórku, zajmują się zwierzętami. - Nie możemy inaczej, to nasze życie.
Pytani na wsi ludzie o to, czy przeszła już im trauma związana z wrześniowym kataklizmem najczęściej przytakują. - Było minęło, oby nie wróciło.
Tylko nikomu z nich ziemia nie zadrżała pod nogami, jak małżeństwu ze zrujnowanego domu. - Budzimy się w środku nocy, trzecia, czwarta na budziku. Bez powodu - przyznaje pan Tomasz. - To zostanie z nami do końca.
Niezidentyfikowany obiekt spadł na dom państwa Wesołowskich ze wsi Wyryki-Wola na Lubelszczyźnie. Obiekt zniszczył dach i poddasze oraz uszkodził zaparkowany samochód. Szczątki były rozrzucone w promieniu kilkudziesięciu metrów. - Ranek to taki był, że nie daj Panie Boże. Po prostu zdążyłam tylko wstać. Wiadomo, jak to kobieta - to łóżko pościelę, to zrobię porządek w pokoju. Zeszłam na dół do salonu, mierzyć ciśnienie. Latał jakiś taki bardzo głośny samolot. Ja jeszcze do męża mówię: "Co on tak głośno lata?", bo też latają tutaj przy granicy, to nic dziwnego. I moment, słyszymy huk - nie ma dachu i mąż zobaczył tylko przez okno, jak blacha leci z góry i już. Otarliśmy się o śmierć - mówiła Radiu Eska pani Alicja, mieszkanka zniszczonego domu.
W nocy z 9 na 10 września, w trakcie nocnego ataku Rosji na Ukrainę, polska przestrzeń powietrzna została wielokrotnie naruszona przez drony. Uruchomiono procedury obronne. Te drony, które stanowiły bezpośrednie zagrożenie, zostały zestrzelone przez polskie i sojusznicze lotnictwo. Rozpoczęto poszukiwania szczątków zestrzelonych maszyn. Jedna z pierwszych informacji dotyczyła wsi Wyryki w woj. lubelskim, gdzie - według wstępnych informacji - na dach domu spadł rosyjski dron. Później pojawiły się doniesienia, że na dom spadł niezidentyfikowany obiekt. W połowie września pojawiła się kolejna informacja. Jak nieoficjalnie ustaliła Rzeczpospolita, na dom mogła spaść rakieta wystrzelona z polskiego F-16. Pod koniec września Radio Eska podało, że rakieta miała pochodzić z norweskiego F-35, a nie z polskiego F-16.
