16 stycznia Jan D. został skazany przez Sąd Okręgowy na 9 lat więzienia, ma także zapłacić swej ofierze 3 tys. złotych zadośćuczynienia oraz poddać się leczeniu odwykowemu od alkoholu. - Lubiliśmy wypływać razem na fale Dunaju, ale Basieńka bardziej, ja byłem powściągliwy - tłumaczył podczas pierwszej i zarazem ostatniej rozprawy, jaka odbyła się na początku stycznia 2024 roku. Do usiłowania zabójstwa swej Basieńki, jak mówił o kobiecie, nie przyznawał się, bo jak?
- Nie chciałem nic złego zrobić Basieńce. My jesteśmy wielkimi przyjaciółmi, praktycznie razem mieszkaliśmy, tak jak ojciec z córką – przekonywał. - My z Basieńką jesteśmy sąsiadami jak z obrazka, przyjaźnimy się bardzo - zapewniał pewnym głosem gestykulując wymownie.
Do mrożących krew w żyłach zdarzeń doszło w maju ubiegłego roku w budynku socjalnym na przedmieściach Włodawy. Jak ustalili śledczy, Jan D. wszedł do pokoju, w którym spała Barbara P. i zamachnął się na nią siekierą. Nie na żarty, chciał zabić. Tylko cudem uniknęła śmierci, zasłoniła się ręką, cios zamortyzował też sweter w którym była. Krwawiąc uciekła i zawiadomiła policję. Pan Jan był pijany, trafił do aresztu.
– Krzyczał, że ukradłam mu pieniądze. Groził, że mnie zabije. Nic nie wzięłam – zapewniała jego ukochana sąsiadeczka Basieńka. A Jan D. nie mógł się doliczyć w słoiku pod łóżkiem, gdzie w obawie przed myszami trzymał pieniądze, kilkunastu złotych. Stąd wzięła go zapewne złość i chęć szukania sprawiedliwości. Winny się nie czuje. Przecież nie skrzywdziłby przyjaciółki. Groziło mu dożywocie. Na ogłoszeniu wyroku nie było ani jego, ani pani Barbary.