Sale lubelskiego sądu już dawno nie widziały takiego wesołego staruszka jak pan Janek. A już na pewno nie na ławie oskarżonych o usiłowanie zabójstwa, za co grozi przecież nawet dożywocie. Ten rozwiedziony ojciec 9 dzieci sypał żartami jak z rękawa, uśmiechając się szeroko tak do składu sędziowskiego jak i do swej ofiary, zażenowanej trochę jego zachowaniem.
- My z Basieńką jesteśmy sąsiadami jak z obrazka, przyjaźnimy się bardzo - zapewniał pewnym głosem gestykulując wymownie. - Uchroniłem ją przecież od zabójstwa sufitu - dodawał mając na myśli to, że pomógł jej swego czasu opuścić jej lokum po tym, jak urwała się tam część sufitu. Owszem, przyznaje, ich przyjaźń często podlewana była czymś mocniejszym. - Wypływaliśmy razem na fale Dunaju - opisywał ich degustacje.
Do mrożących krew w żyłach zdarzeń doszło w maju ubiegłego roku w budynku socjalnym na przedmieściach Włodawy. Jak ustalili śledczy, Jan D. wszedł do pokoju, w którym spała Barbara P. i zamachnął się na nią siekierą. Nie na żarty, chciał zabić. Tylko cudem uniknęła śmierci, zasłoniła się ręką, cios zamortyzował też sweter w którym była. Krwawiąc uciekła i zawiadomiła policję. Pan Jan był pijany, trafił do aresztu. – Krzyczał, że ukradłam mu pieniądze. Groził, że mnie zabije. Nic nie wzięłam – zapewniała jego ukochana sąsiadeczka Basieńka.
Zobacz też: Lubelskie. Kobieta utknęła na strychu. Była tam 6 dni. Pani Stanisława czekała na ratunek
A Jan D. nie mógł się doliczyć w słoiku pod łóżkiem, gdzie w obawie przed myszami trzymał pieniądze, kilkunastu złotych. Stąd wzięła go zapewne złość i chęć szukania sprawiedliwości. Winny się nie czuje. Przecież nie skrzywdziłby przyjaciółki.
- Pewnie wymyśliła to żeby przejąć moje mieszkanie - domyśla się podkreślając, że to nie jej wina, a doradców których ma. Może kochanka, może koleżanki, sam nie wie. A Basieńka najpewniej spadła ze schodów, kiedy to sobie tego samego dnia siedzieli na schodkach przed domem po rejsie po Dunaju. Sąd Okręgowy może skazać go na dożywocie.