Podobno okrutny plan Kamila, który powstał przy udziale jego matki (a żony Przemysława), mógł zakończyć się sukcesem, bo lekarz skłonny był podpisać akt zgonu. Ojcobójca wspólnie z Joanną M. świetnie grali swe role. Historia o ojcu despocie pijącym non stop alkohol i biednej rodzinie mogła wzbudzić zaufanie. Tyle tylko, że lekarz postanowił przyjrzeć się jeszcze raz zwłokom. Wezwany na miejsce makabry medyk okrył coś, co kazało mu od razu wezwać policję.
– Ofiara zginęła od ciosów nożem zadanych w okolice szyi i głowy – uściśla prokurator Agnieszka Kępka, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie. – Zarzut zabójstwa usłyszał syn mężczyzny. Jego matka odpowie za zacieranie śladów.
Murowany, parterowy dom należący do rodziny M. widział już niejedną awanturę. Wysoki, ale żylasty Przemysław M. próbował nie raz wychowywać swego dorosłego już syna na nowo. Kamil lata szkolne spędził w Szczecinie, gdzie uczył się w szkołach morskich. – Pływał już nawet na statkach. Jakieś trzy lata temu wrócił do domu. Nie chciał rozmawiać o tym, dlaczego rzucił morze – opowiadają sąsiedzi. Dodają, że cała rodzina często zaglądała do kieliszka. – Po kilku głębszych Kamil z ojcem często się kłócili.
Kamil M. widzi to inaczej. Spokojny, opanowany, kiedy opowiadał o tym, co się stało, miał łzy w oczach. Mówił, że ojciec znęcał się nad nim od wielu lat.
– Dwa razy złamał mi nos, raz kopnął mnie we nogę podbitym butem tak, że złamał mi kostkę, potrzebna była operacja – wymieniał zbolałym głosem. – Od trzech lat był coraz agresywniejszy, wiele razy zamykaliśmy się przed nim w pokoju na klucz.
Feralnego dnia Przemysław M. miał dokuczać mu już od popołudnia.
– Wyzywał mnie, groził, że mnie zabije. Schodziłem mu z drogi – opowiadał… Natknęli się na siebie późnym wieczorem w przedpokoju. – Ojciec ruszył na mnie, złapałem za nóż, żeby nastraszyć.
Zaczęli się kotłować po podłodze. Starszy z mężczyzn leżał na młodszym. To wtedy padły dwa ciosy nożem w plecy i kark. Przemysław M. odsunął się wtedy od syna.
– Dalej mnie wyzywał, groził, uciekłem do pokoju – opowiadał.
Jak mówi, obudził go płacz matki, która nad ranem zobaczyła, co się stało. Zamiast na policję, zadzwoniła do lekarza, mówiąc, że jej mąż nie żyje. Wcześniej umyła go i przebrała, a zakrwawiony chodnik przeprała. Nie przyznaje się do winy: umyła go i ubrała, bo źle wyglądał, a do chodnika zlatywały się muchy… Kamil M. przyznał się do zabójstwa. Twierdzi, że tego nie chciał.
– Nie wiem jak dalej żyć, z tym że z mojej ręki zginął ojciec, którego w sumie kochałem – mówił.
Grozi mu dożywocie.