Kiedy w kwietniu 1985 roku Jan Pyznarski wyjmował z pieca pierwszą zapiekankę (kosztowała wtedy 45 zł), danie to było już znane od kilku lat w Polsce. Już w latach 70-tych I Sekretarz PZPR uznał bowiem, że Polakom oprócz malucha pod blokiem należy się trochę Zachodu w kuchni. A że przy tym Edward Gierek chciał uchronić polskie społeczeństwo przed amerykańską zgnilizną, kupił od Francuzów licencję na wyrób bagietek. Polacy, jak to Polacy, szybko zaadoptowali pieczywo na swój sposób. Zapiekanki były smaczne i w miarę sycące, do tego szybkie w wykonaniu i tanie w produkcji. Na początku lat osiemdziesiątych istniało już sporo punktów z zapiekankami, pierwszy polski street food, jak mówi się o nich dzisiaj, miał już grono zwolenników.
Szwagier namówił na zapiekanki
Mgr inż. Jan Pyznarski, nauczyciel przedmiotów technicznych w biłgorajskim technikum elektrycznym, stał wtedy na życiowym zakręcie. Po stanie wojennym odszedł z pracy, a potem uznał, że nie chce już tam wracać. - Szwagier Antonik Kaczkowski (prawnik) namówił mnie, żeby spróbować w Biłgoraju z zapiekankami - wspomina pan Jan. Mężczyzna pamięta ich "nocne Polaków rozmowy". Pojechali razem do Warszawy, aby zobaczyć, jak działa punkt przy sławnej Rotundzie. W Pyznarskim, choć dalej czuł się bardziej belfrem niż "prywatną inicjatywą", coś zakiełkowało.
- Wchodzę w to - uznał. Udało się wydzierżawić małą działkę pod dworcem PKS w Biłgoraju, projektem zajął się architekt, a budulec na drewnianą budkę przyjechał na dachu samochodu pana Jana. O mały włos, a zapiekanki zjadłaby papierologia. To była droga przez mękę: załatwianie zezwoleń, odbiorów itp. trwała długo. Nie było miło.
Prywatny biznes, zamiast pracy dla socjalistycznego dobra
- Pewien "dyrektor" od zezwoleń z Zamościa zbeształ mnie okropnie, że zamiast odpłacać się PRL za wykształcenie jakie dostałem, pracować dla socjalistycznego dobra, to sobie prywatny biznes otwieram - wspomina Pyznarski. Ale otworzył. Pierwsze dni szło słabo. Ruszyło dopiero po wizycie lokalnej dziennikarki, która w Tygodniku Zamojskim napisała o nowym miejscu na skąpej wtedy mapie gastronomicznego Biłgoraja.
- I tak jest do dzisiaj. Konsumenci sobie chwalą, a my nic nie zmieniamy. Ani w recepturze, ani w sposobie produkcji - zdradza Krzysztof Halicki, który dołączył do Pyznarskiego w 1990 roku. Wszystko jest tak jak było 5, 10, 15, 25 lat temu. Proporcje identyczne, bo to ważne jest bardzo. Za dużo lub za mało sera, inaczej starte pieczarki... już nie to. - Staramy się jak możemy, żeby pracować z tymi samymi dostawcami. Nasze zapiekanki pachną i smakują tak jak wtedy.
Zapiekanki biłgorajskie? Tylko w Biłgoraju!
Obaj panowie dodają, że to wielka zasługa pań z nimi pracujących. - Są wśród nich takie, które pracują bądź pracowały z nami ponad 30 lat - nie kryją dumy.
Smaki PRL, tak modne dzisiaj i naśladowane w wielu "kraftowych" bądź "rzemieślniczych" lokalach w Polsce, w Biłgoraju nie są naśladownictwem tego co było. One po prostu takie są. Na tyle dobre, że w kilku miejscach w kraju pojawiły się... "zapiekanki biłgorajskie", tyle że Pyznarski i Halicki nie mieli z tym nic wspólnego. W sumie podrabia się najlepszych, ale... - Każdy może nazwać sobie zapiekankę jak mu się żywnie podoba. Ale niech nie miesza do tego naszych nazwisk - mówią zgodnie biłgorajanie. - Zwłaszcza wtedy, gdy można mieć zastrzeżenia co do jakości - dodaje ciszej Pyznarski uśmiechając się szeroko.
Zapiekanki w Biłgoraju są znane nawet za granicą
Pyznarski dodaje, nie przestając się śmiać, że mieli bliższą konkurencję. Oto przez jakiś czas istniały obok siebie dwa ich punkty: ten pierwszy, który rozebrano kilka lat temu i drugi w budynku dworca kilkanaście metrów dalej. Ale zapiekanki te same przecież. Ileż to razy słyszeli: u konkurencji lepsze robią zapiekanki! - To zapraszam do konkurencji, jak tam lepiej - odpowiadali poważnie.
Zapiekanki bronią się same. - Nasz konsument jechał do brata do USA, spytał, co mu przywieźć z kraju. Usłyszał od niego, że tylko "zapiekanki spod dworca" - przypomina sobie Pyznarski. - Albo jak biłgorajanka poszła do polskiej ambasady w Tokio i spytano ją, czy ona pochodzi z tego Biłgoraja, co to robią te sławne zapiekanki...
O fenomenie "zapiekanek" spod PKS w Biłgoraju napisano już sporo, zachwycali się nimi dziennikarze, podróżnicy, youtuberzy. Coś w nich jest takiego, że starszym z każdym kęsem chrupiącej z zewnątrz i miękkiej w środku bułki, z każdą pieczarką i "ciągutką" z sera robi się ciepło od wspomnień. A młodsi przyznają bez ogródek, że fajny ten smak PRL-u.
A Wy próbowaliście już biłgorajskich zapiekanek? Oddajcie głos w naszej sondzie!