Prawdziwe piekło rozpętało się kilkanaście minut po północy. Budynek przy ulicy Nadbystrzyckiej zaczął płonąć kilkanaście minut po północy. Na miejscu momentalnie pojawili się strażacy. Tylko ich profesjonalizm i odwaga sprawiły, że ogień nie rozprzestrzenił się dalej. Niestety w pożarze zginęły trzy osoby. Andrzej H. (+67 l.), Marcin G. (+30 l.) i Magdalena K. (+48 l.) żyli po swojemu w pamiętającej lata 50-te XX wieku ruderze, bez ogrzewania i elektryczności. To był ich wybór. Pomimo swej bezdomności i choroby alkoholowej, starali się wciąż pozostawać ludźmi. Pani Magda przed wyjściem do ludzi zawsze robiła sobie makijaż...
- Pracowali dorywczo, zbierali złom i butelki. Pani Magda wyprowadzała ludziom psy na osiedlu - opowiadają ludzie. Ich psiak, którego mieli u siebie w "domu" podobno także nie przeżył pożaru. Nie chcieli zmieniać nic w swoim życiu, nie chcieli wracać do tego, co zostawili kilka lat temu. Choroba alkoholowa wciągnęła ich na dobre.
- Kiedyś mieli mieszkania tu niedaleko, na ul. Brzeskiej. Andrzej podobno był po studiach - opowiada Krzysztof Król, ich znajomy.
Andrzej H. zresztą lubiany był przez wszystkich. Taki starszy, siwy pan. Trudno się było zorientować, że adres zameldowania w dowodzie osobistym jest jedynie mglistym wspomnieniem dawnych czasów. Był nawet ostatnio u córki za granicą. Wrócił, nie potrafił tam być... Śmierć najprawdopodobniej zabrała ich we śnie. Leżeli w jednym pomieszczeniu. Ogień i dym był potężny, bowiem jak to często bywa u ludzi bezdomnych, zbierali wszystko, "bo się przyda". - Starali się być, a nie już tylko trwać - mówi inny ich kolega.
Zasłużyli na pamięć. Ktoś przyniósł tam piękny bukiet kwiatów, a przy furtce ciągle pali się znicz. Codziennie nowy.