Doskonale wiedział, że prowadzenie auta nie jest dla niego, sąd zabrał mu dożywotnio prawo jazdy. Ale Krzysztof M. wiedział lepiej. - Zgłoszenie o tym, że kierujący audi może być nietrzeźwy wpłynęło do puławskiego dyżurnego we wtorek tuż przed godziną 10. Z relacji osoby, która anonimowo zadzwoniła na numer alarmowy wynikało, że mężczyzna, który wcześniej pił alkohol w pobliżu galerii handlowej w centrum miasta, wsiadł za kierownicę i odjechał ulicą Lubelską w kierunku Lublina - opowiada kom. Ewa Rejn-Kozak z policji w Puławach. - Pilną interwencję podjęli policjanci z patrolówki, którzy zatrzymali kierowcę na stacji paliw. Jak się okazało, przewoził także dwoje nietrzeźwych pasażerów, w tym właściciela samochodu.
Nic nie zapowiadało tragedii
Szybko także okazało się, kim jest ów mężczyzna. 12 maja 2017 roku był pijany, gdy pędził jak wariat osiedlową uliczką i po prostu nie wyrobił się na zakręcie. Staranował idącą chodnikiem matkę z dwójką małych dzieci. Pani Małgorzata wyszła z dziećmi z domu zmierzając do pobliskiej świetlicy na zajęcia dla 6-letniego syna. Nie doszli tam. Kiedy byli przy przejściu dla pieszych, nadjechał Krzysztof M. Zabrał auto swojej konkubinie i wybrał się w pijany rajd po mieście. Odkąd wrócił z pracy w Szwecji, często popijał.
- Jedzie za szybko, uważaj - pani Małgorzata zdążyła tylko powiedzieć do syna i mocniej złapać za rękę Natalię. Po chwili doszło do tragedii. – Ocknęłam się na masce samochodu.
Krzysztof M. wysiadł z samochodu i tylko patrzył, co się dzieje. Po kilkudziesięciu sekundach wsiadł do auta i uciekł. Policjanci znaleźli go po kilku godzinach. - Jak wykazało badanie, miał ponad 1,6 promila alkoholu w organizmie. Mężczyzna zatrzymany został w miejscu zamieszkania. Samochód, którym spowodował wypadek, został odnaleziony przez policjantów przed wieczorem. Mężczyzna porzucił go kilkanaście kilometrów od miejsca zdarzenia - informowała wtedy policjantka.
Czytaj też: Dwóch 18-latków zginęło po dachowaniu nissana. Dwie osoby zostały ciężko ranne
Najciężej ranna została właśnie Natalka, którą przygniotła staranowana przez auto latarnia. Miała ciężkie urazy wewnętrzne i zmiażdżoną w kolanie nóżkę. Choć lekarze robili co mogli, żeby uratować kończynę, musieli dokonać amputacji.
"Gdybym mógł cofnąć czas..."
Krzysztof M. trafił do aresztu i nigdy nie próbował docierać do rodziny, którą tak mocno skrzywdził. Przeprosił jednak na sali sądowej sądu w Puławach, gdzie we wtorek zaczął się proces. Nie składał żadnych wyjaśnień. - Chciałbym tylko panią przeprosić, bardzo żałuję tego, co się stało. Sam mam dwoje dzieci i gdybym mógł cofnąć czas, chętnie bym to zrobił – powiedział sprawca.
Czytaj też: Majdan Leśniowski. Rodzice stracili jedynego syna. 15-letni Patryk zginął na motocyklu. W gminie żałoba
Sąd nie znalazł w jego zachowaniu niczego, co mogłoby wpłynąć na złagodzenie kary. - Oskarżony zbiegł z miejsca wypadku, chcąc zminimalizować swoją odpowiedzialność. Nie udzielił pomocy dziecku, chociaż dziewczynka miała na ubraniu krew - uzasadniała wyrok sędzia Teresa Czajewska. Został skazany na 5,5 roku bezwzględnego więzienia.
Teraz wrócił za kraty. Na szczęście nikomu nie zdążył wyrządzić krzywdy. - Przez tego idiotę córka do tej pory ma problemy ze zdrowiem. W marcu znowu musiała przejść poważną operację - przypomina na swoim profilu FB pani Małgorzata, mama dziewczynki.