Zabójstwo w Łukowie. Maszynista zamordował przyjaciela
Morderca - spokojny, siwowłosy pan o łagodnym spojrzeniu przyznał się do wszystkiego, był załamany tym, czego dopuścił się po pijanemu. Nigdy, nigdy wcześniej nie miał najmniejszych kłopotów z prawem. Nawet mandatów za szybką jazdę. - Co by na mnie powiedzieli w robocie - tłumaczył kolegom swoje zdyscyplinowanie.
Wszystko to, całe to dobre życie zabrał w jednej chwili nie tylko sobie, ale i bliskiemu przyjacielowi, jego rodzinę pozbawił męża i ojca. Okoliczności są po prostu potworne. Do tragedii doszło wczesnym popołudniem 11 stycznia 2025 roku na przedmieściach Łukowa. Ulica, przy której mieszkał Jerzy B. zabudowana jest ładnymi domami, wypielęgnowane ogrody zapierają dech w piersiach swą urodą, pod garażami dobre auta. W jednym z takich mieszkał zabójca. Panowie mieli wolne, zebrało się im na męskie spotkanie przy butelce wódki. Pewnie było ich więcej, bo Marek J. miał już dość. Jego kompanowi było to bardzo nie w smak, taka rejterada w środku popijawy.
Jerzy B. stał się agresywny, jął cucić kolegę coraz bardziej ulegając pijanej złości. Żona gospodarza próbowała uspokoić sytuację, ale to tak jakby gasić ogień benzyną. Pijany kolejarz dyszał wściekłością miotając słowa urągające wszystkiemu co kulturalne. Dostał „białej gorączki“, jak to się czasem mówi...Przerażona gospodyni pobiegła po pomoc do sąsiada, w międzyczasie zawiadomiono policję.
- Przed godziną 17:00 łukowscy policjanci otrzymali informację, że w jednym z domów na terenie Łukowa dochodzi do agresywnych zachowań 61- letniego właściciela domu - opowiadał wtedy młodszy aspirant Maciej Zdunek z policji w Łukowie. Funkcjonariusze natychmiast zostali skierowani na miejsce interwencji. Nie zdążyli. Nikt by nie zdążył. Najprawdopodobniej Jerzy B. nie zważając na to, że kolega jest nieprzytomny począł bić go i kopać, a następnie sięgnął po nóż! Wbił go w szyję ofiary.
- Po wejściu do domu jednorodzinnego policjanci zastali mężczyznę, który nie dawał oznak życia. Zabójca nie uciekał, spokojnie dał się zakuć w kajdanki - relacjonowali wtedy policjanci.
Czytaj więcej o sprawie: Kolejarz Marek nie doczekał emerytury. Potworna zbrodnia na przedmieściach Łukowa. "Tragedia dla dwóch rodzin"
Zbrodnia na Lubelszczyźnie wstrząsnęła sąsiadami
Sąsiedzi nie mieli wątpliwości, co tak naprawdę zawiniło. - Wszystkiemu winna wódka i tyle - mówili, bardzo przejęci tym, co się stało. I nie dlatego, że mieli problem z alkoholem. Otóż nie! Ani Marek J., ani Jerzy B. nie byli trunkowi, zaglądali do kieliszka od wielkiego dzwonu, nawet nie z powodu odpowiedzialnej pracy, po prostu trzymali się z daleka od alkoholu. Mieli co innego w głowie. Obaj domy, dzieci, które powędrowały już w świat, plany na emeryturę.
- To tragedia dla dwóch rodzin, przecież się znali - dodała sąsiadka w rozmowie z "Super Expressem". Panowie uczyli się razem w szkole, potem przez kilkadziesiąt lat pracowali na kolei, prowadząc składy jako maszyniści. Szanowani w pracy i wśród sąsiadów.
Sąd skazał Jerzego B. na 10 lat więzienia
Jerzy B. trafił do aresztu. W czasie śledztwa przyznał się do winy. Nie wiadomo, jak tłumaczył potworność swego czynu, śledczy nie ujawnili zeznań zabójcy. Napewno kajał się i wyrażał skruchę. Kilka dni temu Sąd Okręgowy, już po pierwszej rozprawie, wydał wyrok w tej sprawie. Jerzy B. został skazany na 10 lat więzienia (prokuratura żądała dla niego 13 lat), to najniższy przewidziany za ten czyn wymiar kary. Ma także zapłacić bliskim zmarłego po 200 tys. złotych zadośćuczynienia. Nic im jednak nie odda taty i męża.
- Odszedłeś tak nagle, że ani uwierzyć, ani się pogodzić - napis z klepsydry, która w styczniu wisiała na bramie cmentarza w pełni oddaje to, z czym zostali. Wyrok jest nieprawomocny.
