W poniedziałek (14.04) Bartłomiej B. stanął przed obliczem Sądu Okręgowego w Zamościu. W czerwonym uniformie więźnia "N" (niebezpiecznego), z kajdanami na dłoniach i nogach. Jeden z konwojentów był uzbrojony w karabinek. W czasie śledztwa morderca tłumaczył się, że był przez lata gnębiony. Teraz mówił co innego. - To nieprawda, jestem alkoholikiem i zawsze za swoje błędy winiłem cały świat. Tata chciał dla mnie jak najlepiej, brat służył pomocą, tylko ja nie umiałem tego docenić - czytał przed sądem z kartki.
Zbrodnia we wsi pod Biłgorajem
Tego dnia obudził się nagle o 3 nad ranem. Wspólnie z bratem zajmowali jeden pokój. – Zaczął wzbierać we mnie jakiś gniew. Poczułem do brata odrazę - wspominał. Siekierę przyniósł z garażu. Uderzał obuchem w tył głowy. Siadł w fotelu. Po jakimś czasie poszedł do kuchni, Stanisław B. klęczał zmawiając pacierz. Bartłomiej B. uderzył ojca w tył głowy. - Tata się nie ruszył. Klęczał dalej. Uderzyłem go jeszcze raz. Wtedy upadł na bok, a potem na plecy. Patrzył na mnie tymi niebieskimi oczami - wspominał zabójca. Ciężko ranny Stanisław B. trafił do szpitala, gdzie umarł we wrześniu.
Czytaj też: Zbrodnia we wsi pod Biłgorajem. Bartłomiej zabił siekierą brata i ojca. Sąsiedzi: "Cudowni ludzie"
Bartłomiej B. sam zadzwonił na policję - kiedy już wyszedł z domu i kupił sobie alkohol.
Jesienią powtórnie usłyszała o nim cała Polska. Ośmieszając strażników więziennych uciekł ze szpitala psychiatrycznego, gdzie trafił na obserwację po próbie samobójczej. Kradzionymi autami zmierzał na południe. Chciał na Ukrainę. - Złapią mnie, to wyślą na front - myślał.
Przed obliczem sądu kajał się i przepraszał. Piotr B. (40 l.), jego brat, nie chciał tego słuchać. - Nie jestem na to gotowy, to zbyt ciężkie - uciął. Najpewniej nie wierzy we łzy, które ronił brat. - Umiał płakać na zawołanie. Mówił, że nie wierzy w Boga, a jak czegoś potrzebował od mamy, to zmawiał z nią koronki... - opowiada Piotr B.