Zwykły pech? Nieudolność? A może jednak boska interwencja? 29-latek, który zgrzeszył śmiertelnie, okradając kościół na Lubelszczyźnie, wpadł, jak śliwka w kompot, bo na „miejscu zbrodni” zgubił… dowód osobisty. Teraz może mu grozić 10 lat więzienia, a być może i jakaś kara boska.
Nie dość, że okradł kościół, to jeszcze połakomił się na szczodre datki wiernych, którzy z dobroci serca podzielili się ze świątynią wdowim groszem. Taka zbrodnia nie mogła mu ujść płazem. I nie uszła. A wszystko wydarzyło się w ubiegłą sobotę we Wrzelowcu (pow. opolski) na Lubelszczyźnie.
– Dyżurny opolskiej jednostki otrzymał zgłoszenie o tym o tym, że nieznany mężczyzna ukradł z kościoła we Wrzelowcu wartą 500 złotych skrzynkę z datkami – relacjonuje asp. szt. Edyta Żur z Komendy Powiatowej Policji w Opolu Lubelskim. – Kościelny widząc zdarzenie, rzucił się w pościg za sprawcą. Mężczyźnie udało się dogonić złodzieja, jednak ten nie zamierzał zrezygnować z łupu – dodaje policjantka.
Bandyta popełniał kolejne grzechy! Bóg jednak czuwał. Szarpiąc się i rzucając w kierunku kościelnego groźby pozbawienia życia, złodziej musiał jednak w końcu oddać skradziony łup i ratować się ucieczką. Tyle mu pozostało. Wówczas nie wiedział jeszcze, że szybko spotka go kara.
Sam zostawił swoją „wizytówkę”, więc szybko wpadł w ręce policjantów. Sprawcą kradzieży i napaści na kościelnego okazał się 29-latek. Mężczyzna – jak podaje policja – nie posiada stałego miejsce pobytu. Wkrótce jednak może się to zmienić, bo grozi mu nawet 10 lat więzienia. Za to, co zrobił, wkrótce stanie przed sądem i odpowie za kradzież rozbójniczą. Niewykluczone też, że z popełnionych grzechów będzie się kiedyś musiał wytłumaczyć i tej wyższej, niebańskiej instancji.