Zegary głośno cykały, wygrywały różne melodie. – Wyprowadziłem się, by nie prowokować awantur – opowiada pan Jan. - Nie miałem wyjścia, bo przecież nie wyrzucę na śmietnik swoich zbiorów gromadzonych przez dziesiątki lat. W ubiegłym roku kilka zegarów zostało zalanych wodą, bo żona zostawiła odkręcony kran na piętrze. Nie wiem czy zrobiła to celowo, czy przypadkiem, ale musiałem wybierać – ona albo zegary - tłumaczy.
Pan Janek przywiózł na podwórko niewielki kontener i przeprowadził się do niego. Zegary zawiesił na ścianie, a pod nimi postawił kanapę, na której śpi. W kącie stoi butla gazowa z piecykiem, którym się ogrzewa. Myje się w misce na podwórku, a gotuje na kuchence elektrycznej.
– Zegary to moja pasja. Wolę słuchać ich cykania niż zrzędzenia żony – mówi stanowczo. – Warunki, w jakich żyję, urągają godności człowieka, tym bardziej że kilkadziesiąt metrów dalej stoi murowany dom, który zbudowałem w pocie czoła. Gdyby moja kobieta była inna, bardziej wyrozumiała, na pewno mógłbym mieszkać w nim z zegarami – podkreśla.
Mieszkańcy wioski trzymają stronę pana Jana. – To fajny chłop. Tylko trochę zakręcony. Dla swoich zegarów, zrobi wszystko – mówią.